Baptysta. Tak więc, przyjacielu,
Rąk jej do lutni włożyć nie potrafisz?
Hortens. Nie, bo mi lutnię włożyła na głowę;
Kiedym zobaczył, że źle stawia palce,
I chciałem uczyć ją aplikatury,
Ona z dyabelską krzyknęła mi złością:
„Ha, ha! nazywasz to aplikaturą?
Zobacz więc, jak ja aplikować będę!“
To mówiąc, z taką trzasnęła mnie siłą,
Ze głowa lutnię przebiła jak papier;
Stałem tak chwilę, cały odurzony,
Jak pod pręgierzem z lutnią, zamiast kuny,
A ona wrzeszczy: „Precz mi stąd, rzępoło!
Jarmarczny grajku!“ I Bóg wie co więcej,
Jakby czytała w obelg dykcyonarzu.
Petruchio. Na honor, to mi rozkoszna dziewczyna;
Kocham ją za to dziesięć razy więcej.
Do pogadanki z nią jak mi się tęskni!
Baptysta. Chodź tylko ze mną; nie martw się tak bardzo;
Rozpocznij lekcye z młodszą moją córką;
Znajdziesz w niej zdolną, wdzięczną uczenicę.
Signor Petruchio, czyli chcesz pójść ze mną,
Czy wolisz, żebym Kasię ci tu przysłał?
Petruchio. Przyślij ją raczej; wolę tutaj czekać.
Gdy przyjdzie, żwawo rozpocznę zaloty.
Gdy się ofuknie, rzeknę bez ogródki,
Że głos jej słodki jak pieśni słowika;
Jeśli się zmarszczy, powiem, że jej czoło
Jasne jak róża ranną myta rosą;
Jeśli milcząca, nie odpowie słowa,
Zacznę wychwalać łatwość wysłowienia,
Nieporównaną siłę jej wymowy;
Gdy każe zmykać, będę jej dziękował,
Jakby prosiła, bym z nią tydzień został;
Gdy da odkosza, poproszę, niech raczy
Dzień zapowiedzi, dzień ślubu oznaczyć.
Lecz już nadchodzi. Śmiało więc Petruchio!