„Niechże ich teraz zbiera kto chce,“ krzyknął,
Tranio. Co dziewka, kiedy ksiądz na nogi powstał?
Gremio. Drżała jak listek; on klął, nogą tupał,
Jak gdyby proboszcz chciał go brać na fundusz.
Po rozmaitych w końcu ceremoniach,
„Wina“, zawołał, „wiwat, wiwat!“ krzyczał,
Jak na pokładzie sternik do swych ludzi
Po strasznej burzy; gdy kielich wychylił,
Plusnął mętami na twarz zakrystyana,
Dając za powód, że biedaka broda
Zbyt rzadko rosła, chudą miała minę,
Jakby prosiła o napitku męty;
Potem swą żonę uchwycił za szyję,
Z tak głośnym cmokiem usta jej całował,
Że się po całym rozległo kościele.
Świadek wszystkiego, ze wstydu uciekłem,
A wiem, że za mną wszystko się ruszyło.
Nikt szaleńszego nie widział małżeństwa.
Lecz cicho! odgłos muzyki już słychać.
Petruchio. Dzięki, panowie! dzięki, przyjaciele!
Wiem, że zamiarem waszym dać mi ucztę,
Że ślubny bankiet suto zastawiony;
Lecz interesa me nie cierpią zwłoki,
Natychmiast przeto pożegnać was muszę.
Baptysta. Jakto? chcesz jeszcze tej nocy wyjechać?
Petruchio. Muszę wyjechać jeszcze przed wieczorem.
Nie dziw się, gdybyś znał me interesa,
Sambyś mnie naglił, bym co prędzej ruszał.
Zacni panowie, z serca wam dziękuję,
Żeście świadkami byli mego ślubu
Z słodką, cierpliwą i cnotliwą żoną.
Z mym teściem jedzcie, pijcie za me zdrowie,
Ja, muszę jechać; żegnam was raz jeszcze.
Tranio. Odłóż twój odjazd choć do poobiedzia.
Petruchio. Nie mogę.
Gremio. Zrób to na moje błaganie.