I Bóg wie jeszcze jakie ceregiele.
Skończyłaś? Krawiec czeka już gotowy
W jedwab’ cię owić od stopy do głowy.
No, krawcze, pokaż twoje kosztowności.
Pokaż nam suknie. — Co nam waść przynosisz?
Kramarz. Obstalowany przez pana kapelusz.
Petruchio. To widzę, formę brałeś na miseczce;
Na honor, czysty talerz z aksamitu.
Fe! to rzecz brudna, szpetna, nieprzystojna,
Coś nakształt muszli, łupiny orzecha;
Dla dziecka cacko, albo kapelusik.
Precz z czupiradłem! przynieś co większego.
Katarz. Nie chcę większego; taka teraz moda,
Taki kapelusz wszystkie noszą panie.
Petruchio. Żebyś go wdziała, musisz przody zostać
Łagodną, słodką, jak przystało pani.
Hortens. (na str.). To na kapelusz długo będzie czekać.
Katarz. Sądzę, że wolno mi jest jeszcze mówić;
Słuchaj, co mówię; nie jestem już dzieckiem;
Lepszym od ciebie powiedziałam prawdę,
Gdy jej nie możesz słuchać — zatkaj uszy.
Język wypowie gniew mojego serca,
Albo mi serce od gniewu przepęknie,
Wolę więc przody w słowach bez ogródki
Ostatnich granic wolności dobieżeć.
Petruchio. Masz racyę, Kasiu, to nie jest kapelusz,
To pasztetowa nakrywka z jedwabiu.
Lubię cię za to, że go ty nie lubisz.
Katarz. Lub mnie, lub nie lub, ja lubię kapelusz,
I mieć go będę, łub nie chcę żadnego. (Kramarz wychodzi).
Petruchio. Mówisz o sukni? Krawcze, pokaż suknię.
Wszechmocny Boże! cóż to za straszydło?
Cóż to jest? rękaw? to raczej armata.
Z góry i z dołu w pasztet wykrojony,
A dziurek, kółek, rozporków w nim więcej,
Jak na fajerce w sklepie golibrody.