Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/280

Ta strona została przepisana.
—   270   —

Prośby ni groźby twojej nie sprowadzą.

(Wraca biondello).

Gdzie moja żona?
Biondello.  Pani odpowiada,
Że się tu pewno jakie stroją żarty,
Że przyjść nie myśli, a czeka na pana.
Petruchio.  Że przyjść nie myśli! gorzej, coraz gorzej!
To zgroza, to rzecz nie do wytrzymania!
Grumio, czy słyszysz? idź do twojej pani
I powiedz, że jej przyjść tu rozkazuję.

(Wychodzi Grumio).

Hortens.  Wiem jej odpowiedź.
Petruchio.  Jaka?
Hortens.  Że przyjść nie chce.
Petruchio.  Tem gorzej dla mnie, i na tem się skończy.

(Wchodzi Katarzyna).

Baptysta.  Na wszystkich świętych! wchodzi Katarzyna!
Katarz.  Po co mnie wołasz? jaka twoja wola?
Petruchio.  Gdzie twoja siostra i Hortensya żona?
Katarz.  Siedzą przy ogniu, prowadząc rozmowy.
Petruchio.  Tu je przyprowadź, a jeśli się uprą,
To je korbaczem do mężów tu przygoń.
Słyszysz? natychmiast przyprowadź tu obie.

(Wychodzi Katarzyna).

Lucencyo.  Kto cudów żąda, niech przyjdzie; to cuda.
Hortens.  To cud; ciekawym, co on zapowiada.
Petruchio.  Co zapowiada? miłość, pokój w domu,
Powagę męża, żony posłuszeństwo,
A słowem wszystko, co błogie i słodkie.
Baptysta.  Niech ci, Petruchio, pan Bóg błogosławi!
Wygrałeś zakład, a ja do ich straty
Dodam dwadzieścia tysięcy talarów,
Jak drugi posag innej dany córce,
Bo to nie córka, którą dotąd znałem.
Petruchio.  Nie na tem koniec; lepiej wygram zakład,
Ona wam złoży dowód dobitniejszy
Nowo nabytej cnoty posłuszeństwa.

(Wraca Katarzyna z Bianką i Wdową).