Widzicie? wraca, a z nią buntownice
Idą, niewieściej wymowy jej więźnie.
Kasiu, kapelusz ten ci nie do twarzy,
Zrzuć to straszydło i zdepcz je nogami.
Wdowa. Nie daj mi, Panie, żadnych smutku przyczyn,
Póki nie zacznę szaleństw takich słuchać!
Bianka. Jak nazwać takie głupie posłuszeństwo?
Lucencyo. Chciałbym, by twoje równie było głupie,
Bo, Bianko, mądrość twego posłuszeństwa
Już mnie talarów sto dziś kosztowała.
Bianka. Czemuż się o nie głupio zakładałeś?
Petruchio. Kasiu, upartym tym żonom wytłómacz,
Co się należy mężom swym i panom.
Wdowa. Skończ, skończ te żarty, lekcyi nam nie trzeba.
Petruchio. Dalej, powtarzam, a zacznij od wdowy.
Wdowa. Ust nie otworzy.
Petruchio. Da się to zobaczyć.
Mów, Katarzyno, a zacznij od wdowy.
Katarz. Rozjaśń swe czoło groźne, zachmurzone,
Nie ciskaj spojrzeń, które mogą ranić
Twojego męża, twego króla, pana;
To piękność twoją, jak mróz warzy łąki,
Jak burza pączkom, sławie twojej szkodzi,
Nigdy kobiecej nie przystoi twarzy.
Kobieta w gniewie, jak zmącona woda,
Jest błotna, gęsta, szpetna i niesmaczna,
Póki do dawnej czystości nie wróci,
Nawet spragniony zaczerpnąć jej nie chce.
Mąż twój, jest pan twój, opiekun, twe życie,
Głowa i zwierzchnik; troszczy się o ciebie,
Pracuje ciężko na lądzie i morzu,
By ci uczciwe znaleźć opatrzenie,
Dzień spędza w zimnie, noc bezsenną w burzach,
Gdy ty, bezpiecznie, w ciepłym drzymiesz domu,
A za to wszystko domaga się tylko
Miłości, spojrzeń słodkich, posłuszeństwa,
Za usług tyle uboga zapłata.