wasze psy tak szczekają? Czy są w mieście niedźwiedzie?
Anna. Zdaje mi się, że są; słyszałam przynajmniej, jak o nich mówiono.
Chudziak. Zapamiętale lubię hece, choć niema na nich gorętszego ode mnie człowieka w całej Anglii; o lada nic gotów jestem szukać kłótni. Czy nieprawda, panno Anno, że strach cię bierze na widok puszczonego niedźwiedzia?
Anna. Prawda.
Chudziak. A dla mnie jest to jadło i napitek. Dwadzieścia razy widziałem puszczonego Sackersona, chwyciłem go za łańcuch, ale możesz mi wierzyć, że kobiety wrzeszczały wniebogłosy na ten widok. Ciężkoby mi było przestrach ich opisać, bo kobiety, trzeba wyznać, nie mogą znieść widoku niedźwiedzia; brzydka to i dzika bestya. (Wchodzi Page).
Page. Przybywaj, panie Chudziaku, przybywaj! Na ciebie tylko czekamy.
Chudziak. Nic do ust nie wezmę; dziękuję.
Page. Terefere! Niema tu wyboru, musisz iść z nami.
Chudziak. Więc proszę, pokaż mi drogę.
Page. Idźmy!
Chudziak. Panno Anno! tobie się należy pierwszeństwo.
Anna. O nie, nie, panie, bądź naszym przewodnikiem.
Chudziak. Na uczciwość, nie wejdę pierwszy, na uczciwość, nie, nie wejdę. Nie chcę ci robić tej krzywdy, panno Anno!
Anna. Ale, proszę.
Chudziak. Wolę być niegrzecznym, niż nudnym. Sama się krzywdzisz, panno Anno! i na tem koniec, tak. (Wychodzą).
Evans. Ruszaj, a pytaj o trogę to tomu toktora Kajusza. Mieszka tam niejaka pani Żwawińska, która jest nipy