dziwną infekcyą do tego małego pazia, a trudno zaprzeczyć, że pan Page uczciwy to człowiek. Niema kobiety w Windsor, któraby szczęśliwsze od niej prowadziła życie; robi, co chce, mówi, co chce; kupuje wszystko, płaci wszystko, idzie spać, kiedy się jej zachce, wstaje, kiedy się jej spodoba; wszystko dzieje się po jej woli; ależ na to zasługuje, bo jeśli jest w Windsor dobra niewiasta, to ona. Musisz jej posłać twojego pazia; niema lekarstwa.
Falstaff. Poślę go chętnie.
Żwaw. Więc poślej co prędzej, bo widzisz, może on być waszym pośrednikiem. W każdym razie umówcie się o znaki, żebyście mogli wasze myśli zrozumieć, a chłopię nie domyślało się niczego, bo to niedobrze, żeby dzieci wiedziały o bezecnościach; starzy ludzie, jak to wiesz dobrze, mają dyskrecyę, jak to powiadają, i znają świat.
Falstaff. Bądź zdrowa; poleć mnie jednej i drugiej. Przyjmij tę sakiewkę; jeszcze jestem twoim dłużnikiem. — Paziu, idź z tą kobietą. Wiadomość ta zawraca mi głowę.
Pistol. Rajfurka, widzę, jest Kupida posłem.
Więc rozwiń żagle, w pogoń, a daj ognia;
Mój łup, lub wszystko niech połknie ocean!
Falstaff. Co mówisz na to, stary Jasiu? Śmiało naprzód! Z twojego starego ciała większe wyciągnę korzyści, niż kiedykolwiek wyciągnąłem z młodego. Czy jeszcze strzelają oczami na ciebie kobiety? Czy po tylu wydatkach zacznę nakoniec zarabiać? Dobre ciało, dziękuję ci! Niech sobie ludzie mówią, żeś uciosane jak klocek, byłeś się podobało, mniejsza o resztę. (Wchodzi Bardolf).
Bardolf. Sir Johnie, czeka przy drzwiach niejaki pan Struga, któryby chciał z tobą mówić i zabrać znajomość. Na początek przysyła waszej dostojności flaszkę starego wina na zalanie robaka.
Falstaff. Nazywa się Struga?
Bardolf. Tak jest.