chnie wielbiony dla twoich wojskowych, dworskich i literackich talentów.
Falstaff. O, mości dobrodzieju!
Ford. Wierzaj mi, a zresztą i sam wiesz o tem dobrze. Oto są pieniądze; wydaj je, roztrwoń je, wydaj więcej; wydaj wszystko co posiadam, a w zamian poświęć mi tylko tyle twojego czasu, ile potrzeba na miłosne oblężenie cnoty żony tego Forda. Użyj całej twojej taktyki w zalotach; otrzymaj jej przychylne zezwolenie, bo jeśli komukolwiek udać się to może, to tobie nie trudniej jak komukolwiek.
Falstaff. Jakże się to pogodzi z gwałtownością twojego uczucia, gdy to zyskam dla siebie, do czego ty wzdychasz? Zdaje mi się, że osobliwsze przepisujesz sobie lekarstwo.
Ford. O, poznaj prąd moich myśli! Ona stoi tak silnie na swojej cnocie ugruntowana, że nie mam odwagi pokazać jej szaleństwa mojej duszy; zbyt jest jasna, abym śmiał w twarz jej spojrzeć. Otóż, gdybym mógł zbliżyć się do niej z dowodami w ręku, miałbym środki i argumenta do poparcia mojej żądzy, mógłbym ją wtedy wyparować z twierdzy jej czystości, jej dobrej sławy, jej ślubnych przysiąg i tysiąca innych szańców, które dziś za mocne na moją artyleryę. Co ty na to, sir Johnie?
Falstaff. Panie Strugo, naprzód pozwolę sobie przyjąć twoje pieniądze; powtóre, daj mi rękę; a nakoniec, jakem szlachcic, byleś zechciał, będziesz miał żonę Forda.
Ford. O dobry panie!
Falstaff. Będziesz miał, powtarzam.
Ford. Nigdy ci nie braknie na pieniądzach, sir Johnie, nigdy, nigdy!
Falstaff. A tobie nigdy nie braknie na pani Ford, panie Strugo, nigdy, nigdy! Będę się z nią widział, (mogę ci się z tem zwierzyć) na własne jej żądanie. Właśnie gdyś ty wchodził, wychodziła ode mnie jej pomocniczka lub pośredniczka. Mam się z nią widzieć między dziesiątą a jedenastą, bo to właśnie godzina, o której nie bę-