Głuptas (wraca). Tędy, przybliża się tędy, księże plebanie!
Evans. Witam go ratośnie.
Gdzie czysta wota spata ze skały —
Dopomóż Panie toprej sprawie! — Z jaką pronią?
Głuptas. Z żadną bronią, panie! Zbliża się pan mój, pan Płytek i jeszcze pan jakiś inny od strony Frogmore, przez kołowrot, tędy.
Evans. Taj mi moją rewerentę, alpo raczej trzymaj ją w pogotowiu. (Wchodzą: Page, Płytek i Chudziak).
Płytek. Co tam nowego, mości plebanie? Dzień dobry, zacny księże Hugonie! Widzieć szulera bez kostek, a dobrego literata daleko od książek, to cud prawdziwy.
Chudziak. O, słodka panno Anno Page!
Page. Pozdrawiamy, dobry księże Hugonie!
Evans. Zachowaj was Poże w swojej świętej łasce, zachowaj was wszystkie!
Płytek. A to co się znaczy? Szabla i brewiarz; czy jedną i drugi praktykujesz, księże proboszczu!
Page. A zawsze młody; w kaftanie tylko i spodniach, gdy to dzień jakby umyślnie dla romatyzmu stworzony.
Evans. Są tego powoty i przyczyny.
Page. Przychodzimy, żeby ci oddać dobrą usługę, księże proboszczu.
Evans. Więc słucham; co za usługa?
Page. Jest stąd niedaleko pewien dostojny szlachcic, który, jak się zdaje, przez kogoś pokrzywdzony, tak pokłócił się z własną godnością i cierpliwością, jak może nigdy jeszcze nie widziałeś.
Płytek. Ośm krzyżyków z górą przeżyłem, a nie zdarzyło mi się nigdy słyszeć o człowieku jego stanu, powagi i nauki, coby się do tego stopnia zapomniał.
Evans. Kto to?
Page. Zdaje mi się, że znasz go: pan doktor Kajusz, sławny medyk francuski.
Evans. Chryste panie! nie zropiłpyś mi większej przyjemności, gdypyś mi mówił o talerzu rosołu.
Page. Dlaczego?
Evans. On tak zna Hipokrata i Galena, jak — a to tego to