Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/74

Ta strona została przepisana.
—   64   —

łabym, żeby ją dostał pan Fenton. Co będę mogła dla wszystkich trzech zrobię, bo to wszystkim trzem przyrzekłam, a dane słowo, to rzecz święta, przedewszystkiem dla pana Fenton. A teraz śpieszę z innem poselstwem od dwóch moich pań do sir Johna Falstaffa. Co za cielę ze mnie, że już tu tyle czasu straciłam! (Wychodzi).


SCENA V.
Pokój w gospodzie pod Podwiązką.
(Wchodzą: Falstaff i Bardolf).

Falstaff.  Hola, Bardolf!
Bardolf.  Jestem, panie.
Falstaff.  Przynieś mi kwartę wina, a dorzuć grzankę. (Wychodzi Bardolf). Dożyłem więc tego, żeby mnie. wyniesiono w koszu i rzucono do Tamizy jak rzeźnicze podróbki? Jeśli raz jeszcze podobnego mnie co spotka, każę sobie z czaszki mózg wyjąć, omaścić i dać psu na kolendę. Toć te hultaje cisnęli mnie do wody z tak spokojnem sumieniem, jakby szło o utopienie ślepych szczeniąt, piętnaścioro jednym pomiotem; a dość rzucić oko na moją figurę, żeby się domyślić, iż mam pewną skłonność do zatonięcia; choćby woda była głęboka jak piekło, na samo dno pójdę. Byłbym niewątpliwie utonął, gdyby, na moje szczęście, nie było przy brzegu mielizny; a to jest rodzaj śmierci, którym się brzydzę, bo woda wydyma człowieka, a coby się ze mnie zrobiło, gdyby mnie wydęła woda? Byłaby ze mnie prawdziwa Góra-Mumia.

(Wchodzi Bardolf z winem).

Bardolf.  Pani Żwawińska chciałaby mówić z tobą, panie.
Falstaff.  Czekaj, niech przódy wleję trochę wina do tamizianej wody, bo żołądek mój tak zimny, jakgdybym połknął kilka pigułek ze śniegu dla ochłodzenia nerek. Zawołaj ją teraz.