Falstaff. Witamy, panie Strugo. Przychodzisz zapewne dowiedzieć się, co zaszło między mną a żoną Forda?
Ford. Tak jest, sir Johnie, to powód moich odwiedzin.
Falstaff. Panie Strugo, nie chcę ci kłamać; byłem w jej domu o wyznaczonej godzinie.
Ford. I znalazłeś przyjęcie?
Falstaff. Bardzo niemiłe, panie Strugo.
Ford. Jakto, panie? Czy nagle zmieniła postanowienie?
Falstaff. Bynajmniej, panie Strugo, ale ten wymokły cornuto, jej małżonek, panie Strugo, palony ciągłą zazdrością, nadbiegł w chwili naszego spotkania, gdyśmy się uściskali, ucałowali, wieczną miłość przysięgli, odegrali, że tak powiem, prolog naszej komedyi, a za nim przyleciała psiarnia jego kompanów, zazdrością jego podszczuwanych, czy uwierzysz, aby szukać w całym domu gacha jego żony.
Ford. Jakto, gdy tam byłeś?
Falstaff. Gdy tam byłem.
Ford. A on cię szukał, ale nie mógł znaleźć?
Falstaff. Opowiem ci wszystko. Szczęśliwym wpływem mojej dobrej gwiazdy nadbiega niejaka pani Page, donosi, że Ford się zbliża, i wpada na myśl — bo żona Forda straciła głowę — żeby mnie wynieść z domu w koszu na bieliznę.
Ford. W koszu na bieliznę?
Falstaff. Tak jest, w koszu na bieliznę. Zapakowały mnie więc z brudnemi koszulami, spódnicami, skarpetkami, zasmarowanemi serwetami, tak, panie Strugo, że była tam mieszanina smrodów, jakie jeszcze nigdy nie obraziły ludzkiego nosa.
Ford. A jakże długo tam zostałeś?
Falstaff. Dowiesz się o wszystkiem, panie Strugo, co wycierpiałem, żeby tę kobietę, dla twojego dobra, do złego poprowadzić. Gdy więc tak byłem do kosza zapakowany, dwóch hajdamaków ze służby Forda, przywołanych przez panią, odebrało rozkaz, aby mnie ponieść, pod nazwiskiem brudnej bielizny, na Daczetową łąkę. Wzięli mię więc na ramiona, w samych drzwiach