Gdzieby go schwytać nie było nam trudno,
Na wstyd publiczny wystawić za karę.
Ford. Mem zdaniem plan ich ze wszystkich najlepszy.
Page. Co? Posłać mu zawiadomienie, że czekają na niego w parku o północy? Nie, nigdy tam nie przyjdzie.
Evans. Powiatacie, że go to rzeki rzucono, że pył okrutnie zpity przeprany za starą papę, myślę więc, że ma teraz stracha, że nie przyjdzie; myślę, że jego cielsko tóść surowo pyło ukarane, że niema już w sopie okruszyny żątzy.
Page. Oto moje przekonanie.
Pani Ford. Do was należy myśleć, co z nim zrobić,
Jak go tam ściągnąć, naszą będzie sprawą.
Pani Page. Stara to powieść, że Hern, sławny strzelec,
Niegdyś gajowy windsorskiego lasu,
Krąży co zima, gdy kur pieje północ,
Z rogatą głową, naokoło dębu;
Schną liście drzewa od jego oddechu,
Na trzody pada okrutna zaraza,
Krew zamiast mleka dojne dają krowy;
Dzwoni łańcuchem, że aż dreszcz przejmuje.
Każdy z was słyszał powieść o tym duchu,
Bo w to wierzyły babki zabobonne,
Jak świętą prawdę wnukom przekazały.
Page. I teraz jeszcze niejeden bez trwogi
W nocy do dębu Herna się nie zbliża.
Ale cóż z tego?
Pani Ford. Zamiarem jest naszym
Wezwać Falstaffa, by w Herna postaci
Spotkać nas przyszedł z rogami na głowie.
Page. A jeśli przyjdzie, wezwaniu posłuszny,
Co chcecie zrobić? jakie wasze plany?
Pani Page. Wszystko gotowe na jego przyjęcie.
Moją Anusię i mojego synka,
I kilka chłopiąt jednego z nim wieku
Ubierzem w suknie białe i zielone,
Jak bandę duchów, wróżek i bogunek,
Z grzechotką w dłoniach, z pochodnią na głowie.