wość, gdybym miał dość długi oddech na odmówienie pacierza, gotówbym za wszystkie moje minione grzechy pokutować. (Wchodzi pani Żwawińska). A ty skąd tu przychodzisz?
Żwaw. Od dwóch stron, możesz mi wierzyć, panie.
Falstaff. Niech dyabeł porwie jedną stronę, a jego żona drugą! Będą miały obie, na co zasłużyły. Więcej dla nich wycierpiałem, więcej niż znieść jest w stanie paskudna słabość ludzkiej natury.
Żwaw. A one czy nie cierpiały? Ach, cierpiały nieboraczki, ręczę ci, panie! a jedna z nich nadewszystko, pani Ford, poczciwa dusza, zbita na kwaśne jabłko, cała zezerniała i zsiniała, nie znalazłbyś na niej jednej białej plamki.
Falstaff. Co mi pleciesz o zczernieniu i zsinieniu? Toć ja byłem zbity na wszystkie kolory tęczy, o mało nie byłem pojmany za czarownicę z Brentford, i gdyby nie moja przytomność umysłu, nie doskonałe udawanie starej baby, to ten huncfot komisarz byłby mnie wziął w dyby, tak jest, w zwyczajne dyby, jak czarownicę.
Żwaw. Daj mi tylko, panie, chwilę posłuchania w twojej izbie, a opowiem ci wszystko, a jestem przekonana, że się uradujesz. Zresztą, mam i list, który niejedną rzecz wytłómaczy. Ach, niebożęta! co tu kłopotów, żeby was połączyć! Jedno z was źle zapewne służy niebu, gdy was spotkało tyle przeciwności.
Falstaff. Chodź ze mną do mego pokoju. (Wychodzą).
Gospod. Panie Fenton, nie mów do mnie; ciężko mi na sercu; świat mi obrzydł cały.
Fenton. Słuchaj mnie, proszę, przyjdź mi tylko w pomoc,
A jakem szlachcic, nad wartość twych koni
Jeszcze ci w złocie sto funtów dorzucę.