siła łokciem szybę. Dzwoniące drzazgi szkła spadły kapitanowi na zadarty łeb; stamtąd stoczyły się na ziemię wraz z monoklem, o który zawadziły.
Baśka zbliżyła się do lisa w zamiarze obwąchania jego kity, intrygującej[1] puszystym wyglądem.
Włoch schylił się, by podnieść monokl, bez którego nic nie mógł przedsięwziąć, gdyż był krótkowidzem.
Obwąchiwany przez białego potwora lis wpadł w szał przerażenia i urwał się wraz ze smyczą i guzikiem, do którego smycza była przytwierdzona. Gwałtowne szarpnięcie, spowodowane oderwaniem mocno przyszytego guzika, wytrąciło schylonego kapitana z równowagi, aż się musiał oprzeć rękami o ziemię i znalazł się przez chwilę w pozycji na czworakach.
Baśka, rozzłoszczona ucieczką lisa, poczytała osobę, znajdująca się na czworakach i wypiętą ku niej gestem wysoce prowokacyjnym[2], za jakowegoś czworonoga, który jej, Baśce, chce ubliżyć. Zahaczyła więc kłami za fałdy kapitańskich hajdawerów[3] i jęła ciągnąc ku sobie z całej siły.
Przestraszony Włoch swym pięknym barytonem, który stracił na ten czas całą aksamitność brzmienia, wydobył z siebie bardzo wysokie »fa«[4].
Baśka zawtórowała mu ogromnie potężnem »re«, nie wypuszczając jednak spodni z paszczy.