klął siarczyście w narzeczu ziemi Mińskiej, często gęsto sięgał do kwiecistego i niewyczerpanego słownictwa podoficerów b. armji carskiej, lecz, gdy chciał rekruta upokorzyć ostatecznie, ciskał mu na głowę wraz ze splunięciem przez zęby: »Ech, ty, katolik!«
Pewnego dnia został zawezwany przed gołowąse oblicze adjutanta, który to oficer zwykł był myśleć syntetycznie. Adjutant, wskazując na Baśkę, rzekł:
— Kapral. Od jutra będziesz musztrował ją tylko jedną. Za dwa tygodnie ma umieć wszystko, co się przyzwoitemu niedźwiedziowi w wojsku polskiem »gebiruje«[1]. Możesz odejść. »Skończyłem«.
— Rrrrozkaz! — odrzekł kapral z determinacją, biorąc do ręki łańcuch, na którym Baśka była uwiązana.
— A dasz że jej rady sam jeden? — zapytał jeszcze adjutant.
— A toż jak, panie podporuczniku! — brzmiała odpowiedź. — Mnie tam co! Taż ja całemu plutonowi najdurniejszych katolików rady dawał, tak jakby ja nie dał rady jednemu niedźwiedziowi? Niedźwiedź — nie katolik. Z nim dzieło ze wszystkiem drugie. Bo rekruta — nie śmiej palcem trącić, a niedźwiedzia — możesz bić, ile dusza zakce. A jak niedźwiedzia dużo bić, tak on koniec końców może się nauczyć i siarniki zapalać. On — zwierz tylnym rozumem mocny. Wiadomo!...
Ciężkie dni rozpoczęły się dla Baśki.
- ↑ gebirować się, z niemieckiego, należeć się.