Strona:Dzienniczek Justysi 13.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.
— 7 —
PANI WOLSKA.

Tyś dotąd poetą!

PAN OPOLSKI (siadając po prawej).

I teraz dopiero przydała mi się moja poezya. Za młodu płatała mi figle. Czegom się dotknął praktycznie, rozpadało się, nikło, jak moje bujne marzenia. „Niezdara“ mówiono wkoło, „marzyciel,“ i miano słuszność, bo ja sam utyskiwałem na tę nieszczęsną poezyę, na to marzycielstwo, które mi było kulą u nogi.

PANI WOLSKA.

Powiedz raczej: skrzydłem u ramion.

PAN OPOLSKI.

Otóż to: co ptaka wznosi, to ludzi strąca. Ale nie skarżę się. Nie będzie to poetyczne, ale prawdziwe porównanie, gdy powiem, że poezya była mi w życiu tem, czem płaszcz gruby i ciężki pielgrzymowi, który się pogodnym rankiem wybrał na długą wędrówkę. Radbym go porzucił, cięży mi i doskwiera, w szybkim pochodzie zawadza, i dopiero wówczas, gdy słońce zapada, wiatr wieczorny chłodzi, a kres wędrówki blizko, otula się weń wędrowiec i cieszy się, że go wziął ze sobą.

PANI WOLSKA.

O jakże to wielka prawda!

PAN OPOLSKI.

Ale jak każdą prawdę, zapóźno się ją poznaje