Strona:Dziennik Dolnośląski, 1990, nr 0 (31 sierpnia).djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.


  Już jutro!

Derby
w
Lubinie

Stanisław Świerk (trener Zagłębia): — Wiadomo, derby zawsze miały swoją specyfikę, więc i jutro niespodzianka jest możliwa. Nie dopuszczam jednak myśli o przegranej i nie tylko dlatego, że jesteśmy gospodarzami.
Byliśmy już na ligowym szczycie w poprzednim sezonie i wcale nie chcemy go opuszczać. Wręcz przeciwnie, już nie usatysfakcjonuje nas miejsce w czołówce, lecz mistrzostwo Polski. To nasz cel. A Śląsk? Wiem, że są w trudnej sytuacji i współczuję trenerowi. Boisko to nie miejsce na sentymenty.

Romuald Szukiełowicz (trener Śląska): — Niech się nikomu nie zdaje, że przyjdzie obejrzeć naszą kolejną klęskę. Już je przeżyliśmy, a w derbach łatwo skóry nie sprzedamy.
Gra mojej drużyny jest uzależniona od postawy 4-5 piłkarzy, na których zawsze można liczyć. Wynik jest jednak loterią, gdyż nigdy nie wiadomo czy pozostałym „wyjdzie mecz”. Zagłębie ma wszystkie atuty: ustabilizowany skład, niezłych napastników, no i boisko. My natomiast nie mamy nic do stracenia.

Foto: Marek Grotowski

Z czterech spotkań dwa wygrało Zagłębie (w rundzie wiosennej 2:1), raz zwyciężył Śląsk, a jeden mecz zakończył się remisem. Zagłębie — Śląsk, stadion GOS, sobota (1 września) godz. 17.



Obrachunki:

Z Igrzysk Solidarności



BOGUMIŁ NOWICKI



Igrzyska Solidarności, wbrew oczekiwaniom, nie były wielką, zapierającą dech, imprezą. Okazało się, że autorytet rodzimych gwiazd i wielka idea, jeżeli nie są poparte wielkimi pieniędzmi, to zbyt mało, aby profesjonalnie zorganizować imprezę, z której polski sport mógłby być dumny.
Przyglądając się igrzyskom, odniosłem wrażenie, że jest to impreza niewiele ze sportem mająca wspólnego, organizowana za wszelką cenę przez działaczy chcących udowodnić swoją siłę i kwalifikacje. Jak mogły wyglądać całe igrzyska można było zobaczyć na motocrossie. To było superwidowisko. Oglądało je 10 tysięcy widzów. Działacze Trójmiasta, Szczecina oraz Polskiego Związku Motorowego mieli jednak w tym swój cel, ponieważ na nowym torze chcą urządzać zawody wielkiej rangi, a obserwatorem był wiceprezydent motocrossowej komisji FIM.
W zrobieniu frekwencji nie pomogły imprezy towarzyszące i szczytna idea przeznaczenia dochodów z biletów na pomoc dla dzieci specjalnej troski. Odnosiło się wrażenie, że do hal i na stadiony przychodzą jedynie zaproszeni goście, obsługa i rodziny sportowców. Brakowało natomiast widza przeciętnego, na którym przecież najbardziej zależało.
Bez wątpienia wielkim plusem imprezy był fakt, że miała swoich sponsorów, którzy pokrywali wydatki. Sami jednak niewiele zyskali, ponieważ ich „kramy” usytuowane na uboczu miasta, jeszcze przed końcem imprezy, w większości zostały zwinięte.
Lech Wałęsa, jak sam przyznał, nie pomagał w organizacji, ale jego obecność odegrała na igrzyskach niebagatelną rolę. Fotka przewodniczącego z gośćmi Andrzeja Grubby była dla Francuzów jedyną zapłatą za ich udział. Zagraniczne agencje interesowały jedynie zdjęcia z Wałęsą, trzymającym rakietę lub siedzącym za kierownicą. Już dzisiaj dyskutuje się o przyszłości „Solidarity Games”. Zdaniem ludzi znających się na sporcie, tylko impreza rangi mistrzostw kontynentu, wprzęgnięta w program, może je uratować. Waldemar Legień twierdzi, że „nie ma jeszcze w Polsce na tyle bogatych ludzi i firm, które mogą taką imprezę »pociągnąć«”. Sądzę, że w formie zaprezentowanej w Gdańsku nie mają szans się obronić. Były pierwsze, ale chyba zarazem ostatnie.



Z naszego Festiwalu


Antoni Niemczak będzie gwiazdą dzisiejszego biegu rocznicowego spod tablicy pamiątkowej przy zajezdni na ul. Grabiszyńskiej na pl. Czerwony pod siedzibę Regionu Dolny Śląsk. A więc i wrocławski Festiwal Kultury Fizycznej „Solidarności” będzie miał wielkie nazwisko.
Jakie honorarium przewidział pan dla Antoniego Niemczaka? — pytam przewodniczącego Sekcji KFiS Regionu Dolny Śląsk — Alfreda Misiewicza, inicjatora festiwalowego szaleństwa.
— Nie było mowy o żadnym wynagrodzeniu. Niemczak przyjechał do Wrocławia z Colorado i jego udział w tym biegu jest sym-[1] tiwalowy budżet nie wystarczyłby, aby wypłacić godziwą premię. My tylko entuzjazmu mamy w nadmiarze.
Z okolicznościowych obchodów zrobiliście Festiwal, czy nie za szybko pokusiliście się o taki rozmach?
— To prawda, obchody miały być kameralne, ale uznaliśmy, że trzeba się „otworzyć” dla całego środowiska. Nas samych zaskoczyła ilość chętnych do organizowania imprez. Nie wypadało nam później wprowadzać selekcji. W każdym razie na pewno nie było z naszej strony żadnych nacisków.
A tak z ręką na sercu, ile dostaliście pieniędzy?
działu Infrastruktury Urzędu Wojewódzkiego dostaliśmy 20 mln zł.[2] Oprócz organizacji samego biura najwięcej wydajemy na nagrody: koszt jednego medalu wyniósł 10 tys. zł, dyplomu — 4 tys. zł, zaś upominki — tylko symboliczne.
A kto zapłacił za wynajęcie obiektów?.
— AWF udostępnił nam Stadion Olimpijski nieodpłatnie. Wojskowe obozowisko też było przygotowane na medal, szkoda tylko, że grupy wojsk radzieckich i amerykańskich przyjęły zaproszenia, a nie przyjechały. To był spory zawód.
Najbardziej podobał się mecz kadry Górskiego przeciw zespołowi Giergiela..
— Miał sporą widownię, a my jeszcze zyskaliśmy, ponieważ kadrowicze od Górskiego swoje diety i koszty podróży przekazali na rozwój młodzieżowego piłkar-[3].
kcję z tego co się dzieje na festiwalowych arenach?
— Ożywiliśmy miasto, w którym podczas wakacji niewiele się dzieje. Dla nas to dopiero przedszkole, ale szybko dorośniemy i postaramy się na stałe urządzać podobne imprezy, ale jeszcze lepiej i ciekawiej. Wiem, że nie od razu na stadion przyjdą tłumy. Jesteśmy jednak wytrwali.
Obserwuje pan naszą niemrawą wrocławską społeczność i biedniejące kluby. Co chciałby pan zmienić, poprawić?
— Już widać, że co sprytniejsi stanęli do wyścigu do miejskiej kasy. Boję się, że zabraknie obiektywizmu. Złożyłem natomiast inną propozycję, aby największe sportowe obiekty, czyli Stadion Olimpijski i Hala Ludowa przeszły pod miejski zarząd. To jest przyszłość naszego sportu, rekreacji i rozrywki. Trzeba jeszcze szukać wielu nowych rozwiązań.



Pokutnik


Waldemar Tęsiorowski, piłkarz WKS Śląsk, odbywa roczną pokutę za „starcie” z sędziami.
Jeden z kibiców z Kluczborka wytknął Tęsiorowskiemu czerwone kartki, ale jeszcze za błędy młodości. Inni biorą go w obronę. Wrocławianin zapłacił słono za grzechy całego piłkarstwa, bowiem powszechnie uważa się niemal wszystkich, uganiających się za piłką po boisku (oczywiście za pieniądze), za lekkoduchy.
Nasz pokutnik nie jest taki co to spod ciemnej gwiazdy się wywodzi i w ciemnej uliczce lepiej się z nim nie spotykać. W minionym sezonie otrzymał tylko jedną żółtą kartkę.
„Nie jestem agresywny ani w życiu, ani tym bardziej na boisku. Owszem, w walce o piłkę zdarzają się wykroczenia, ale nigdy z premedytacją nie kopnąłem przeciwnika. Tak, w Oleśnicy po raz pierwszy przytrafiła mi się taka sytuacja. Przeprosiłem sędziów. Nie ma między nami urazów. Myślę, że to co mi się przydarzyło będzie przestrogą dla innych. Ja mam cichą nadzieję, że po odbyciu połowy kary (będzie to 6 XII) resztę wyroku piłkarskiej centrali odbędę w „zawieszeniu”. Teraz trenuję z drużyną”.
Czy ujęcie się za piłkarzem może zostać potraktowane jako przymykanie oczu na boiskowe chuligaństwo? A może lizusostwo i przymilanie się kierownictwu wojskowego klubu (choć tak naprawdę to ono pierwsze przyłożyło swojemu piłkarzowi „ojcowską karę”). Powiedzmy jasno, zawodnik zasłużył na półroczną karę i tyle. Oby tylko nie przylgnęło do niego określenie „brutal”. I tak sędziowie będą go mieć „na oku”.
R. Szukiełowicz (trener):Kara jest za wysoka. Przewinienie należało rozpatrywać indywidualnie. Jej skutek jest jeden: musi zadziałać odstraszająco dla innych. I taką rolę spełni.
J. Śmigielski (sekretarz Pogoni Oleśnica):Powiem uczciwie, zawinił. Przypuszczałem jednak, że skończy się na karze klubowej, a tymczasem PZPN dołożył jeszcze pół roku i z tym przesadził. Wszystko dlatego, że oleśniczanie go nie lubią, a on chciał się pokazać, no i stało się.

Waldemar Tęsiorowski Foto: Marek Grotowski


Farsa na koszt klubu


Komisja egzaminacyjna (2-osobowa) zachowuje powagę. W końcu egzekwuje postanowienia związku, więc z taśmą i stoperem odmierza, notuje wyniki skoków, rzutów i biegów. Sprawność jest bardzo ważna, gdyż bez zaliczenia takiego egzaminu żadna zawodniczka ani zawodnik nie otrzyma licencji. A w lidze piłki ręcznej taki papierek upoważnia do wyjścia na boisko. Klub musi oczywiście wykupić licencję za jedyne 30 tys. zł (w sezonie 50 tys. zł), co należy jeszcze przemnożyć średnio razy piętnaście.
Trudno dociec po co naprawdę są te licencje. Miały ponoć podnieść poziom, dać obraz sprawności, położyć tamę przeciw niedołężnym i rutyniarzom, zajmującym tylko miejsce. Młodzi przecież czekają. A tak szczerze, to nawet najlepsze wyniki z licencyjnych egzaminów nie dają gwarancji na dobrą grę, a tym bardziej mistrzostwo kraju. Być może ktoś napisze pracę doktorską, mając gotowy materiał z „badań”. Pieniądze — to chyba bardziej przyziemny powód. Ile grosza wyciąga się w ten sposób z klubów? Każdy może sobie sam policzyć. W I lidze kobiet i mężczyzn są 32 zespoły (po 15 osób)...


Licencja — to brzmi dumnie, kojarzy się niemal ze statusem zawodowca, a tymczasem to zwykła fikcja. Z takim glejtem można grzać ławę rezerwowych cały sezon. Typowo administracyjne sposoby nie wyciągną dyscypliny z dołka.

ZBIGNIEW PRÓCHNIAK

Za tydzień rozpoczyna się nowy sezon w piłce ręcznej.
Na zdjęciu mistrzynie Polski AZS AWF Wrocław.

Zdjęcia Marek Grotowski
 

A. Zienkiewicz — To jest bez sensu. Nie wystarczy szybko biegać, gdyż trzeba jeszcze umieć grać.
T. Chruściak — Lepiej niech pan nie pyta.
A. Wodzińska — Liczy się technika, finezja, a te sprawdziany są niepotrzebne. (W ub. sezonie oblała pierwsze podejście, a na boisku błyszczała jak nigdy).
M. Jaworska-Łosińska — Za dużo przy tym zabiegów. To nie powinien być obowiązek, zwłaszcza na koszt klubu.
I. Wanecki (kierownik Śląska) — To śmiechu warte. Chłopcy „padali” na podciąganiu się na drążku. Piłka ręczna to nie gimnastyka. Pięciu oblało.



Mieli
pecha...


WKS Śląsk w ramach transferowych powinności zorganizował obóz dla piłkarzy ręcznych Fabloku Chrzanów. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie ta wstrętna salmonella. Dopadła sześciu graczy Fabloku i to na krótko przed rozgrywkami ligowymi. Wyszło na to, że przysługa okazała się niedźwiedzia. Ośrodek przy ul. Skarbowców (kasyno) truje.
No i jeszcze trochę pikanterii. Wrocławianie (wierzymy, że niewinni) zaczynają ligę w... Chrzanowie. Chyba spalą się ze wstydu. A kto wie, czy nie po-[4]

  1. Przypis własny Wikiźródeł tekst nieczytelny
  2. Przypis własny Wikiźródeł początek zdania nieczytelny
  3. Przypis własny Wikiźródeł tekst nieczytelny
  4. Przypis własny Wikiźródeł tekst nieczytelny