Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/108

Ta strona została przepisana.

I zadygotała całem ciałem.
— Hermesie! A jeżeli zamiast trucizny użyję napoju, który, nie zabijając, wysusza myśl, przyprawia o szał, upośledza istotę ludzką — czy zemsta twoja nasyconą będzie?
— To mi wystarczy, bo od poniżonego odtrąci miłość.
— A dla nas obojga — zaśmiała się z triumfem, będzie bezpiecznem. Powodów szaleństwa Pompejanie nie wyczytują w tajemnicy ziół. Przypisują je wyrokom swoich bogów.
— Usługa, którą wyświadczysz Arbacesowi — przyniesie ci więcej, niż służby, który czynisz wieśniakom i mieszczuchom. Przedłużę twój kontrakt z piekłem na 20 lat, a tymczasem... weź to!
Rzucił jej na kolana sakiewkę pełną złota.
Pochyliła mu się do nóg, gdy powstał, aby odejść. Odprowadziła go za próg swojej jaskini. Potem zdjąwszy lampkę, udała się z ciężkim woreczkiem monet do najciemniejszego węgła swego mieszkania, gdzie znajdowało się skryte spadziste zejście między ostremi ścianami skał. I chodziła czas jakiś mroczną drogą, jakoby wiodącą do wnętrza ziemi. Przystanęła. Podniosła kamień. W blasku lampy zaświeciła w wydrążeniu kupa pieniążków różnej wartości — ofiara łatwowierności i wdzięczności odwiedzających czarownicę klientów. Do tego skarbca złożyła złoto i syciła długo wzrok jego blaskiem.
— Jeszcze dwadzieścia lat będę mnożyła zbiory moje! — zawołała w zachwycie. Dzięki ci, wielki Hermesie!
Naraz usłyszała w poblizkiej rozpadlinie głuchy huk — potem podniósł się z niej czarny i gęsty dym, który kłęby roztoczył aż do jaskini.
Zakasłała się. Nachyliła nad rozpadliną swoją siwą głowę.
— Duchy są dziś burzliwsze, niż zazwyczaj! —