Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/117

Ta strona została przepisana.

Prawdziwa mądrość życia woła ustami Horacego: Używajcie!!.. Ale otóż i dom Djomeda.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Spotkał ich Djomed i z pychą dorobkiewicza jął oprowadzać ich po domu i pokazywać swoje malowidła i zbiory, w których przypadkowy dobry smak skupywacza zabytków greckich łączył się z barbarzyństwem hołdownika miejscowych bazgraczy.
— Sądzę, że dom mój nie ustępuje pałacom Aten i Rzymu! — cmoknął językiem samozadowolony gospodarz.
Przy stole wbrew obyczajom greckim, wykluczającym z uczt kobiety uczciwe na rzecz heter, oraz w zgodzie z obyczajem rzymskim, znajdowała się ukwiecona leżnica dla córki pana domu, Julji. Na Jonę czekano jeszcze. Zgodnie z wymogami grzeczności przybyli nie siedli do stołu przed zjawieniem się wszystkich gości.
Julja zbliżyła się do Glauka, przypatrującego się okiem znawcy, posągowi Bachusa zdobiącemu wspaniały taras.
— Naucz mnie, piękny Ateńczyku — rzekła — jest li to cnotą ateńską unikać przyjaciół, których poszukiwało się kiedyś?
— Wolno to czynić, gdy chodzi o przyjaciółki, których nie czujemy się dosyć godni, bo są raczej stworzone dla Cezara.
— Pochlebiasz po dawnemu, ale oczy twoje wydają fałsz, bo zwracają się ku drzwiom, oczekując pięknej Jony. Spójrz! oto i ona.
Nie mógł zaprzeczyć. Tak wyraźnem było wzruszenie na widok wchodzącej.
— Nie gniewaj się, Juljo — rzekł szczerze. — Wiesz, że wkrótce żenię się z Joną. Niechaj to nie będzie powodem nieprzyjaźni między nami.
— Na dowód, że nie zamierzam pozbawić cię