— Nidjo! ty cierpisz! — poskoczył ku niej.
Ale w tej chwili sam doznał szarpiącego bólu w sercu i okrutnego zawrotu głowy. Wydało mu się, że ziemia uciekła mu z pod stóp. Oczy zaszły mgłą. Krew zahuczała w żyłach. Potem przed oczyma przeleciał mu obłok tańczących postaci. W uszach zabrzmiała pieśń godowa. Ból przeminął. Ogarnęła go natomiast dzika wesołość. I jął śmiać się długo, długo. Pląsał i klaskał w dłonie.
Nidja nie mogła widzieć konwulsyjnych ruchów pozbawionego zmysłów. Ale jego niesamowity śmiech uderzył w nią gromem przerażenia. Odgadła instynktem, że stała się sprawczynią jakiejś wielkiej krzywdy dla ukochanego. Rzuciła mu się do nóg, objęła jego kolana, wołając:
— Glauku! przebacz mi, przebacz...
Nie rozumiał jej. Już jej nie poznawał.
— Glauku! mów coś, mów do mnie...
Przerażenie jej rosło w miarę, jak Glauk wykrzykiwał zdania coraz to mniej wiązące się ze sobą, świadczące, iż umysł jego podlegał dziwacznym wizjom.
— Do mnie, do mnie, nimfy Afrodyty! Przybywaj na białym koźle, bożku pustoty! Twoje wino jest zbyt mocne dla śmiertelnych. Dokąd pędzisz, blada Djano? Strzeż się! utoniesz w jeziorze! Ha! ha! ha! Akteon cię podpatruje w kąpieli!...
— Glauku! przestań się tak śmiać! — błagała Nidja.
Nowa zmiana zaszła w jego widzeniach.
— Na Jowisza i Plutona! dźwigam świat cały na ramionach, jak ongi mój ziomek Herkules. Zrzucę go w przepaść za jeden uśmiech Jony!... Kto jesteś, podła maszkaro?! — krzyknął nagle przerażony. To ty, Arbacesie?! Znam prawdziwe imię twoje. Ty jesteś Orkus!. Precz odemnie, straszydło, walczące potwarzą! Odebrałeś mi miłość Jony! Alem odgadł ciebie i zgniotę cię, czarnoksiężniku!
Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/123
Ta strona została przepisana.