Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/130

Ta strona została przepisana.

— Czy Glauk ma dobrego adwokata?
— Najlepszego. Jest nim wymowny Kajus Pollion. Nadto obiega on całą Pompeję, aby nakłonić wszystkich marnotrawców do świadczenia na korzyść Greka. Nie przyda się to na nic, bo lud czci Izydę i burzy się przeciw mordercy jej kapłana.
— I ja muszę wesprzeć Izys. Mam towary w Aleksandrji.
— Rozeszli się. Gracz odszedł, rozmyślając o zwiększonych szansach swoich do ręki Jułji, która nie mogła już chyba-ć kochać zabójcy, zagrożonego hańbą wyroku. Ustalenie swojej pozycji przez to małżeństwo uznawał za tem konieczniejsze, iż Salustjusz wygrażał się zdemaskować jego szulerską grę podrobionemi kostkami, jeżeli nie zaniecha tej swojej specjalności.
Na zakręcie ulicy wpadła Klaudjuszowi w oczy ponura twarz Egipcjanina.
— Racz mi wskazać, szlachetny Klaudjuszu, drogę do mieszkania Salustjusza.
— Niema go o tej porze w domu.
— Ale ja chcę widzieć się z mordercą Glaukiem, który pono-ć u niego przebywa.
— Tak. Naiwne serce Epikurejczyka wierzy w niewinność Greka. Dał za niego rękojmię, że dostawi go do trybunału, i ulżył jego losowi, wybawiając go od więzienia w lichej dziurze przy Forum, przez zamianę na wytworne w swoim domu. Ale po co chcesz widzieć Glauka, jeżeli spytać wolno?
— Słyszałem, że odzyskał rozum. Chcę skłonić go do wyznania pobudek zbrodni w nadziei, że to ulży jego karze.
— Jesteś prawdziwie dobroczynnym, Arbacesie.
— Spełniam tylko mój ludzki obowiązek.
— Pozwolisz, że sam cię odprowadzę do domu Salustjusza. Jest tu, o kilka kroków. Czy nie będę zbyt ciekawy — zapytał, idąc obok Egipcjanina —