kroć: raz przed trybunałem, drugi raz... przed śmiercią twoją.
Wyszedł. Do oczekującego Salustjusza rzekł:
— Jest jeszcze w obłędzie. Upiera się przy zaprzeczaniu jawnej prawdzie. Niema dla niego nadziei.
— Nie mów tego, Egipcjaninie! Trzeba wszystkie sprężyny poruszyć, aby ocalić człowieka, który wychylał czary z najwykwintniejszem winem w gronie przyjaciół. Jest to sprawa pomiędzy Bachusem i Izydą.
Na ulicy Arbaces napotkał Nidję. Czatowała na jego wyjście.
— Czy będzie ocalony? — wykrzyknęła.
— Zobaczymy. Pójdź za mną.
Ciało Apaecidesa spoczęto w domu Jony.
Czuwała przy zwłokach dniem i nocą, obmywała łzami łoże umarłego brata, odświeżała żałobne cyprysy u wnijścia przybytku śmierci. Oddana surowym obowiązkim klasycznej żałoby, nie śmiała ubolewać nad tragedją Glauka, którego głos publiczny oskarżał o zamordowanie jej brata, a względniejsi powód upatrywali w nagłem szaleństwie. Była wpółnieprzytomna wobec zawiłych splotów niezrozumiałej tragedji, w której kochanek był mordercą, brat ofiarą. Nie wiedziała, czy ma wierzyć, czy powątpiewać. Zresztą nie myślała o sobie samej. Jedyną sprawą myśli winien był być na razie pogrzeb.
Pięknym zwyczajem starożytnych ceremonja od-