czystszą i najzimniejszą wodę i przy drzwiach ogrodowych umieścić owoce i wino. Rozumiesz?
— Rozumiem! Posiłek dla duchów
— Tak.
Odchodził. Zatrzymała go jeszcze.
— A kiedy sprawa Greka się skończy?
— Mówią, że jutro.
— A gdzie mieszka Jona?
— Na wyższem piętrze. Ale dosyć tej próżnej rozmowy z tobą. Bądź zdrowa!
Wyszedł. Rygle szczęknęły.
Przez pozostawioną otworem furtkę ogrodu wszedł nie duch żaden, jeno Kalenus. Uśmiechnął się na widok skromnej daniny z owoców, przygotowanej przez Sozję dla bożka ogrodowego, a w myśl Nidji maskującej przed przesądnym niewolnikiem plany jej ucieczki, i drzwi zatrzasnął:
— Ci niewolnicy sprowadzają miast bogów złodziei! — zauważył ironicznie do siebie. Nie tak jak my, wielcy kapłani — mimowoli roześmiał się na głos.
W cieniu ogrodu ozwał się głos spacerującego Arbacesa:
— Oho! jakiż to duch przyjazny sprowadza o tak późnej godzinie do mnie miłego Kalenusa?
— Potrzeba złożenia powinszowań mędrcowi Arbacesowi z powodu triumfu jego zemsty. Jutrzejsze słońce będzie świadkiem śmierci skazanego dziś przez Senat twego rywala.