— Słowo to nigdy nie będzie wyrzeczonem, Kalenusie! Rzekłeś słusznie. Nasyć się teraz złotem Arbacesa!
— O litości, miłosierdzia! — błagał rozpaczliwy głos z wnętrza. Nic nie chcę! Wypuść mnie tylko!
— Za całe złoto Dalmacji nie dostaniesz teraz kęsa chleba. Umrzesz na niem, nędzniku. Żadne echo nie powtórzy jęków twego zgonu. W ostatniej godzinie pamiętać będziesz, co znaczy zuchwale grozić Arbacesowi. Bywaj zdrów!
Zgrzytnęły klucze w podwójnym zamku. Arbaces odszedł. Był wyczerpany. Udał się do sypialni w górnym pałacu i rozkazał niewolnikowi, aby mu przyniósł czarę najlepszego Falerna, zaprawnego korzeniami wschodu.
A z lochu dobywał się głuchy jęk, który ginął pod ziemią bez echa...
Jęk Kalenusa znalazł jednak odzew. Jakże ścisnęło się trwogą i nadzieją serce Nidji, gdy stała się przypadkiem uczestniczką tajemnicy. Przeczekawszy, aż oddaliły się kroki Arbacesa, omackiem znalazła drzwi, ale jej trzykrotne zawołanie nie przedarło grubej zasłony muru. Namacała wreszcie otwór od klucza i krzyknęła:
— Kalenusie!
— Kto mówi? — spytał głos drżący z wewnątrz, Jestem tu w grobie.
— Mówi ktoś, co może cię wyrwie z tego grobu, jeżeli sam zdoła się wymknąć z uwięzi tych mu-