Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/15

Ta strona została przepisana.

Arbaces uśmiechnął się chłodno. Po chwili milczenia odparł, kładąc tym razem w słowa ton melancholijnie — łagodny:
— Ba! masz słuszność, Glaukusie, że korzystasz z życia, póki ono ci się tak uśmiecha. Wdychaj zapach, nim róża zwiędnie, Glauku. Nam cudzoziemcom, żyjącym zdała od miejsc, gdzie spoczywają prochy ojców naszych, cóż pozostaje prócz rozkoszy i żałości? Tamta — dla ciebie... ta — może dla mnie!
Owinął się w swoją szatę i oddalił się wolnym krokiem.
— To nadzwyczajny człowiek! — rzekł Glaukus. Wydaje się umarłym dla rozkoszy świata, a wieść publiczna niesie, że jego serce i dom są w sprzeczności z pozorami jego mowy...
— Gdybyż ten szkielet ludzki udało się nam wciągnąć na nasze uczty wzorem egipcjan, ucztujących w obliczu umarłych! Jest podobno bogaty. Możnaby dać mu poznać powaby najszczytniejszej rozkoszy — gry, tej cudownie-okropnej gorączki obawy i nadziei, niewyczerpanej krynicy namiętności!
— Jesteś natchniony, jak wyrocznia! — zażartował Grek, spoglądając na rozpłomienione oblicze Rzymianina — gracza.




ROZDZIAŁ II.
Uczta klasyczna w wytwornym domu świetnego Glaukusa w Pompei.

Urodzonego w Atenach, podwładnych Rzymowi, Glauka bogowie obdarzyli szczodrze, dając mu piękność, zdrowie, talent, pochodzenie szlachetne, serce ogniste, duszę poetyczną i nadomiar majątek, pozwalający mu szukać wrażeń w umiłowanych podróżach