Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/151

Ta strona została przepisana.

— Oszukała mnie przebiegła dziewka. Zostawiłem furtkę ogrodu dla niej otworem.
— Mylisz się. Przechodziłem tamtędy kilkakroć. Była zamknięta.
— Ach, Kaljaszu! Ocalasz mnie! W takim razie ślepa musi być gdzieś w ogrodzie.
— Nie traćmy chwili! Odszukamy ją!
Obaj krążyli długo po ogrodzie. Przebiegali nisze peristylu, zwiedzali wszystkie kryjówki. Nie było śladu zbiegłej. Już utracili nadzieję, gdy nagle z trawy podniósł się jakiś cień. Niewidoma śród panującej ciszy uznała, że przyszła pora wyjść z ukrycia. Tłumiąc oddech szli za nią, pewni, że ją zatrzymają, i złośliwie dając jej możność czynienia niefortunnych prób. Była to mała zemsta.
Ręka niewidomej obmacywała mur ogrodu, wskazujący jej kierunek. Westchnęła, natrafiwszy na drugą furtkę — zamkniętą, jak poprzednia. Ale jeszcze nie traciła nadziei wyjścia. Potknęła się o kamień pod murem. Była tu kupka podobnych. Gorączkowo dźwigała je i układała w stos. Zaczajeni, niewidzialni dla niej, pozwalali jej na tę pracę, mimowoli przepełnieni podziwem dla mądrości i energji ślepej. Weszła na tę podporę i sięgnęła szczytu muru. Serce zabiło jej radośnie. Zwinna, jak kot, zamierzyła się do skoku.
W tej chwili uczuła czworo rąk, które szarpnęły ją gwałtownie objęły, jak obręcz żelazna. Krzyknęła. Ostatnia nadzieje ocalenia Glauka prysnęła. Śmierć zwyciężyła życie.
— Zawiąż jej usta, Sozjo, bo krzykiem poruszy dom cały.
— O, już jest niemą!
Zrozpaczoną zanieśli do jej celi.