wiciela. Ale teraz nie było go pomiędzy nimi. I oto intonowali posępny hymn, wzywający miecza Archanioła na grzeszne miasto:
Biada wam mędrce zuchwale,
Coście praw Boga nie znali!
Biada rozpustnym, fałszywym!
Biada bezbożnym, złośliwym!
Los chciał, że to była... ostatnia noc Pompei!...
Zajaśniał pogodny poranek. Nikt w mieście nie zgadywał, że jest to ostatni dzień Pompei. Ukazujący się od kilku dni nad Wezuwjuszem obłok znikł nagle i dumne czoło wspaniałej góry rysowało się jasno, panując nad kwiecistemi dolinami Kampanji.
Powietrze było spokojne i parne. Rybaków, którzy o świcie wyjechali na morze, zadziwił jednak pomruk niezwykle wzburzonych fal Sarnu, którego śladów dziś próżno szukałby podróżny.
Wcześniej otworzono bramy miasta, ponieważ tłumnie zjeżdżali się i schodzili goście z okolic na dzisiejsze igrzyska w Amfiteatrze, ustępującym rozmiarami olbrzymiemu rzymskiemu Kolizeum, ale mogącym pomieścić przeszło 18000 widzów t. j. całą ludność Pompei.
Czytający w gwiazdach przeznaczenia Arbaces nie odgadywał również katastrofy. Tej nocy upajały go sny rozkoszne o królowaniu nad światem i miłości Jony. Ale nagle zmieniła się scena jego widzeń. Był na piaskach pustyni. Olbrzymi sfinks zaglądał mu w oczy...