Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/162

Ta strona została przepisana.

— Co mnie czeka? — spytał. Czy znajdę szczęśliwość.
— Zbierzesz, coś posiał! — odparł głuchy głos.
Naraz ziemia zapadła się pod nim. Znalazł się śród mnóstwa kości ludzkich. Ujrzał czaszkę, z której wypełzał wąż. I w czaszce tej poznał swoje rysy.
Krzyknął przez sen. Obudził się. Uśmiechnął się na widok wesołych promieni słońca, spływających przez wysokie okno. Ale odwróciwszy głowę, spostrzegł nad sobe twarz bladą, zgasłe oczy i zsiniałe usta... czarownicy Wezuwjusza.
— Czy to jeszcze mara? — pytał, przecierając oczy.
— Nie, wielki Hermesie! Przyszłam jako niewolnica i przyjaciółka twoja, aby cię ostrzedz. Zajrzałem dziś rankiem w głąb jaskini mojej, gdzie od kilku dni postrzegam czerwone światełko, i widziałam, że urosło. Ognie Flegetonu, o których mówią podania, są żywe jeszcze. W godzinę potem czerwony potok stał się szerszy i bystrzejszy, niósł odłamy skał czarnych i śmiertelne wyziewy. Lis mój zadusił się. Zabrałam złoto — idę do Herkulanum. Ale wdzięczna tobie, żeś mi przyrzekł jeszcze dwadzieścia lat życia, przyszłam powiedzieć ci tajemną wróżbę etruską: „Kiedy otworzy się góra i uwieńczą ją dymy, zamkną się oczy dzieci morza“. Mury Pompei wznoszą się nad błoniami śmierci i zdrojami piekieł... Uciekaj dziś jeszcze!
Porwał się z posłania:
— Odejdź, złowieszczy kruku. Ta wróżba nie dotyczy Syna Nieba, którym jestem. Dzisiejszy dzień jest dniem igrzysk i mojego triumfu!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wszelako, gdy ubierał go Kaljusz w najkosztowniejszą szatę, w jakiej miał się ukazać w loży amfiteatru, rzekł napozór niedbale:
— Znudziła mi się Pompeja. Za trzy dni wyje-