Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/182

Ta strona została przepisana.

niosły go do najodleglejszych krain — zadziwił czarnego Afrykanina i obsypał starożytne grunty Syrji i Egiptu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nazajutrz rozciągała się nad kochankami różowa mgła pogodnego ranka, pod nimi — modrość igrających łagodnie fal morza. Światło odzyskiwało władzę. Odsuwała się martwa i ponura okolica, niegdyś witająca i żegnająca oczy podróżnych białemi murami i kolumnami świątyń. Herkulanum i Pompeja — ukochane córy morza — wydarte z jego objęć stały się grobami. Majtkowie na okrętach, które uniosły szczątki życia ze zburzonych miast, nie wydawali na ten raz okrzyków radosnych na cześć Jutrzenki, rozmyślając o tylu istnieniach, które nie podzieliły z nimi szczęścia ocalenia.
Tej nocy Nidja nie spała. Myślała o tem, że raz jeden o mało nie zgubiła Glauka i Jony, że potem ocaliła ich dwukrotnie, że spełniła swoje zadanie do końca — i że przy szczęśliwych, Glauku i Jonie, dla jej bolejącego serca miejsca niema. Gdy kochankowie obudzili się, pierwszą ich myślą była Nidja. Ale nie było jej nigdzie na okręcie. Tajemnicza od początku do końca, niewidoma Tessaljanka znikła na zawsze.
Tylko majtek, śpiący na pokładzie, opowiadał, że słyszał nocą lekki szelest, jakby jakieś ciało osunęło się do wody...