Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/29

Ta strona została przepisana.

parła zarumieniwszy się wobec jego serdecznego powitania.
— Chora?! Ależ kolory twojej twarzy są świeższe, niż w roku poprzednim, i doprawdy godziłoby się pomyśleć o kochanku dla ciebie.
Jej twarzyczka, zazwyczaj blada, zapłonęła jeszcze żywiej. Pośpiesznie postawiła przyniesione kwiaty na stole, który znalazła omackiem, i skierowała się skwapliwie ku wirydarjum.
— Biedna Nidjo! — rzekł Glaukus, goniąc wzrokiem za nią — przeznaczanie twoje jest zbyt okrutne. Nie widzieć ziemi, słońca, morza, gwiazd... a nadewszystko Jony!
Nie odpowiedziawszy, zajęła się skraplaniem kwiatów. On zaś ponownie pogrążył się w rozmyślaniach o dziwnej kobiecie, która w ciągu jednego wieczora stała się bóstwem jego duszy. Ocenił odrazu z podziwem, że świetna i czysta Jona potrafiła zniewolić do szacunku i uszlachetnić otaczających ją młodzieńców, bądź znanych dotąd z rozwiązłości, bądź wyziębionych napozór do dna duszy. Jak Cyrce czarami zmieniała ludzi w zwierzęta, tak ona odmiennym urokiem zwierzęta czyniła ludźmi. I Glaukus marzył o tem, aby podnieść się do niej i stać się jej godnym.
Rozmyślania jego przerwał Kleudjusz. Wszedłszy, odrazu skierował rozmowę na Jonę. Ale Glaukus doznał niesmaku, słysząc z jego cynicznych ust pochwały dla swojej niebianki, i zbył go oschle.
Rzymianin, jakkolwiek rad był z suchej odpowiedzi Glaukusa, mniemając, że zachwyt jego dla Jony ostygł i łatwiej potrafi go wyswatać z bogatą Julją, uczuł, że gospodarz jest nie w humorze i szybko go pożegnał. Glaukus postanowił udać się do Jony. Nidja usłyszała jego kroki:
— Wychodzisz tak wcześnie?