Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/30

Ta strona została przepisana.

— Tak, Nidjo! Niebo Kampanji ma żal do tych, którzy zaniedbuję je przez lenistwo.
— Czemuż ja go nie mogę widzieć? — szepnęła cicho z żałością.
Wyszła, ukończywszy swoją robotę. Wspierając się na długim kiju, skierowała się w tę nędzniejszą dzielnicę miasta, której przyzwoite osoby nie zwykły były odwiedzać; ale jej ślepe oczy nie wiedziały o otaczającym ją brudzie zepsucia. Zastukała do tylnych drzwi szynkowni, w której jakiś głos cierpki zażądał od niej rachunku z uzbieranych tego dnia sestercyj. Inny, mniej surowy, głos kobiecy ozwał się:
— Nie troszcz się o jej mały dochód, Burbo, wkrótce nasz możny przyjaciel znów zażąda dla swej uczty jej słowiczego głosu.
— Ach! wolę zbierać jałmużnę od wschodu do zachodu słońca, niż iść znowu do tego domu.
— Cóż to? niewolnica Burba śmie mieć kaprysy! — zakrzyknął głos szorstki.
— Ależ tam dzieją się rzeczy brzydkie! — rzekła. słyszałam tam słowa obmierzłe i krzyki...
Burbo roześmiał się. Tesaljanka, zakrywszy twarz, jęła cicho płakać...
Tymczasem Glaukus przebywał u pięknej Neapolitanki. Wobec piękności, wyższej nad słabość słowa, pochlebstwa skonały na jego ustach. Hołd był w wyrazie jego oczu. Mówili o Grecji. Raczej on mówił — ona słuchała, opisywał jej wymownie srebrne gaje na brzegach Illisu, miasto wspaniałego Peryklesa, dziś smętne, ale jeszcze wielkie, nawet w upadku niewoli. Kraj jej marzeń przemówił do niej przez jego usta. Kochała w nim Ateny i bogów swego plemienia. Byłoż to grzechem?
Od tej chwili widywali się co dnia bądź w portykach i salonach Jony, bądź na brzegach cichego morza podczas przechadzek we dwoje. Miłość powstawała mimowoli, jako konieczność pociągu między