Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/32

Ta strona została przepisana.

lśniło różanemi barwami zachodu. Lecz nad szarym wierzchołkiem, który unosił się nad lasy i winnice, okrywające pół góry, wisiał w tej chwili złowieszczy ciemny obłok.
Serca drgnęły im niepojęcie smętnem uczuciem. Zbliżyli ręce ku sobie i spojrzeli sobie głęboko w oczy, jakgdyby szukali w miłości swojej ratunku przed jakiemś niewiadomem nieszczęściem.




ROZDZIAŁ V.
Ptasznik chwyta w sidła ptaka, który mu się wymknął, i stawia zasadzkę na inną ofiarę.

Arbaces rzadko bywał teraz u Jony; nie spotkał u niej nigdy Glauka i miłość dwojga młodych pozostała dlań tajemnicą. Na razie zajął się myślą o ponownem usidlaniu Apaecidesa, gdyż dumę jego drażniła zmiana w umyśle młodzieńca, w którym obawiał się stracić powolnego ucznia i kornego kapłana Izydy. Pewnego dnia zdybał go wreszcie w gaju, położonym w środku miasta, pomiędzy świątynią Izydy a domem Jony.
— Apaecidesie — rzekł, kładąc mu dłoń na ramieniu — dlaczego unikasz mnie?
Młodzieniec drgnął. W pierwszym momencie zamierzał uciec, ale nie znalazł siły. Oczy jego były wlepione w ziemię, blade usta trzęsły się, pierś podnosiła się wzruszeniem.
— Twoja dusza jest uciśnioną, a jednak nie przychodzisz zwierzyć się przedemną. Dlaczego mi nie ufasz? — pytał Egipcjanin.
— Bo jesteś moim nieprzyjacielem.
— Zastanówmy się nad tem poważnie — rzekł