Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/34

Ta strona została przepisana.

Izys jest niczem, ale wyobraża przyrodzenie, matkę wszechrzeczy, tajemniczą, odwieczną, odgadnioną tylko przez małą liczbę szczęśliwych. Izys, którą czcisz, powiada: „śmiertelnik nie zdarł mej zasłony!” Ale dla mędrców ona spadła. Kapłani są dobroczyńcami rodu ludzkiego, utrzymując swemi wyroczniami i ceremoniami ład i szczęście śród tej olbrzymiej masy, która prawdy nie jest w stanie ogarnąć i wytrzymać...
„Milczysz, Apaecidesie? A przecie obudziłem w tobie święte pożądania, wierząc w to, że masz duszę szlachetną i mądrą, która sama zmierzy sobie kuglarstwa kapłanów i zapragnie głębszych boskich tajemnic... Milczysz?
— Bo drżę przed tobą, przerażający człowieku, że prowadzisz mnie do nowych złudzeń i fałszów.
— Nie! z przepaści niedowiarstwa poprowadzę cię na szczyty wiedzy. Widziałeś kłamne obrazy, teraz ujrzysz rzeczywistość. Niema cienia bez ciała. Przyjdź do mnie tej nocy. Daj mi rękę.
Była taka moc w głosie Arbacesa, że nieszczęśliwy, pożądający gwałtem oparcia, udręczony surowością ślubów, które przyjął, a których celu obecnie nie widział — pochwycił wyciągniętą rękę i po dawnemu gorąco uścisnął.
Rozeszli się.
Arbaces skierował się ku domowi Jony.
W progu usłyszał głos obcy, dochodzący z peristylu. Jakkolwiek śpiewny, głos ten uderzył go niemile. Egipcjanin poraz pierwszy uczuł w sercu kolec zazdrości.
Glaukus siedział przy Jonie, trzymając lirę, na której wygrał przed chwilą lesbijską arję, towarzysząc jej pieśnią. Śród kwiatów, posągów i kolumn z marmuru wdzięcznie pokładły się ubrane w biel towarzyszki Jony. Cały ten obraz, na który padały niesione wiatrem krople z wodotrysku, mieniące się w słońcu barwami, tchnął idealnie czystą poezją, Kiedy w pro-