Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/35

Ta strona została przepisana.

gu ukazała się mrożąca sielankę satyryczna twarz Egipcjanina, oboje młodzi mimowoli drgnęli.
— Przychodzisz niespodzianie! — rzekł Glaukus z wymuszonym uśmiechem.
— Jak ci, co zawsze pewni są dobrego przyjęcia — odparł Arbaces.
— Rada jestem, że widzę was obu przy sobie, bo godni jesteście przyjaźni wzajemnej.
— Miałbym się za szczęśliwego, gdybym mógł zyskać przyjaźń Glaukusa, ale wypadłoby mi cofnąć się o lat piętnaście, aby rozprawiać z nim o koniach, biesiadach, rzutach kości... Te rozkosze są właściwe jego młodemu wiekowi, a mój nie potrafi już podążyć za nim! — rzekł z udaną żałością Egipcjanin.
— Ale jeszcze potrafi natrząsać się z zabaw młodości! — rzekł Glaukus z lekkiem wyzwaniem w głosie.
Arbaces wzruszył ramionami i puszczając mimo uszu nieuprzejmą uwagę, zwrócił się do pani domu:
— Piękna Jono, nie zastałem cię parokrotnie. Nie hołdujesz, widać, wskazaniu Eurypidesa, że kobiety winny zatrudniać się rozmową w domu.
— Poeta ten był cynikiem i nienawidził kobiet — wtrącił Glaukus.
— Był jednak Grekiem, szanującym wasze zwyczaje — zauważył Arbaces.
— Gdyby przodkowie moi znali Jonę, postanowiliby odmiennie! — wykrzyknął z zapałem Glaukus.
Arbaces namarszczył brwi. Jona zapłoniła się. Jęła mówić na temat praw współczesnej Greczynki i odpowiedniejszych dla czasu do naśladowania a swobodniejszych obyczajów rzymskich. Bo czyliż kobieta — pytała — nie może niepodległości w życiu pogodzić z cnotą i musi być wiecznie zamkniętą w gineceum z uszczerbkiem dla rozwoju swej duszy?...
Arbaces milczał. Glaukus przytakiwał milcząco Jonie. Obaj patrzyli na siebie z ukosa nieżyczliwie.