Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/39

Ta strona została przepisana.

doń twarzą zaognioną, zapytując, czy „rzymskie łaźnie w istocie tak bardzo przechodzą przepychem nasze Pompejańskie”?
Ledwo wstrzymując śmiech, Glauk odmalował śród ogólnego zasłuchania obraz łaźni w Rzymie: rodzaj miasta z ogrodami, teatrami, portykami, szkołami, bibliotekami.
„Toć są w stolicy ludzie, którzy całe życie trawią w kąpielach. Wchodzą tam o świcie przy otwarcia, wychodzą przy zamknięciu. Resztą Rzymu gardzą“.
— Szczęśliwcy! — westchnął jakiś młody Epikurejczyk.
— Szczęśliwcy! — przywtórzył mu stary Epikurejczyk i skokiem skierował rozmowę na biesiady rzymskie, zwłaszcza te dawniejsze, na których podawano „ryby — mureny, karmione ciałem niewolników i przeto mające smak przedziwny”. Te nasze dzisiejsze — żalił się — nie mają należytej kruchości, bo edykt zabronił rzucania im na żer niewolników, a nasi dzisiejsi nie mają w sobie tyle szlachetności, aby dobrowolnie poświęcić się dla dobra panów...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wieczorem tegoż dnia Apaecides zmierzał do mieszkania Egipcjanina. Pogrążony w smutku obrał drogę przez ulicę mniej ludną i nieoświetloną. Niebawem dogonił go jakiś człowiek i dotknął lekko jego ramienia.
— Apaecidesie! — rzekł, czyniąc szybko znak krzyża.
— Czego chcesz odemnie, Nazarejczyku? — cofnął się, blednąc, zatrzymany.
— Chciałbym przedłużyć naszą pamiętną rozmowę, która przecież nie była ci przykrą.
— Nie mam dziś ochoty do niej. Jestem smutny i rozdrażniony, Olincie.
— Tem więcej powodów, abyś szukał ukojenia