Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/41

Ta strona została przepisana.

Jakoby sam lękał się, że ulegnie wzruszeniu, wydarł się z rąk Olinta i uciekł. Pociągała go jeszcze moc tajemniczej obietnicy Arbacesa.
Zdyszany biegiem znalazł się wreszcie na końcu miasta przed ustronnym domem Egipcjanina. Nie było tu wpobliżu innych domów. Na horyzoncie widniały zarysy gór i oświetlony melancholijnym blaskiem księżyca wierzchołek Wezuwjusza.
Przeszedłszy winne zarośla, zbliżył się do rozległego portyku, którego strzegły dwa kamienne sfinksy. Zdjął go niepokój wobec tych wcieleń wiecznej zagadki. Szybko wbiegł po marmurowych schodach między rzędami aloesów, roztaczających cień gęstem i miękkiem listowiem i zapukał do drzwi, na których widniał napis w nieznanym mu egipskim języku. Otworzył mu milczący niewolnik i w zgiętej postawie szedł przed nim, prowadząc go przez rozległą salę, oświetloną rzniętemi kandelabrami ze spiżu, o ścianach, malowanych posępnemi kolorami, niepokojących tajemnicą rysunków i hieroglifów — do małego pokoiku, gdzie znajdował się Arbaces.
Kapłan naczelny Izydy siedział przy stole, zarzuconym papyrusami, znaczonemi pismem hieroglificznem, i wpatrywał się w globus nieba trzymając w dłoni jakieś miernicze narzędzie. W kącie dymiły się niebieskawo kadzidła na trójnogu. Z drugiej strony pokoju wisiała zasłona. Przez podłużne okno w dachu spływały promienie księżyca, mieszając się z posępnem światłem jedynej lampy.
— Usiądź Apaecidesie! — wskazał miejsce gościowi gospodarz. Jestem rad, żeś przyszedł.
— Przyszedłem, abyś powiedział mi, czyli istnieje coś, w co człowiek wierzyć może. Dotrzymaj obietnicy! — ozwał się młodzieniec ponuro.
Nastało milczenie. Wreszcie Arbaces powstał i jął mówić uroczyście, chodząc szerokiemi krokami, od czasu do czasu przystając, kładąc dłoń na ramie-