Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/45

Ta strona została przepisana.

A teraz rozległ się żywym tyimem, śpiewany chórem, cudowny hymn Bachiczny z powracającym refrenem:
Jeżeli umrzeć koniecznie trzeba, Umrzyjmy... lecz z rozkoszy!




ROZDZIAŁ VII.
W szynkowni Burba. Lubownicy dawnego szermierstwa. Dwie święte osoby. Interwencja Glaukusa, która go drogo później kosztować będzie.

W tej części miasta, gdzie schodzili się gladjatorzy, zakładowi zapaśnicy, wszelacy złoczyńcy, nędznicy, zwolennicy ordynarnej rozpusty, posiadał Burbo renomowaną winiarnię, pociągającą ustawionemi zewnątrz naczyniami z winem i oliwą, oraz szyldem, przedstawiającym barbarzyńsko malowane postaci pijących gladjatorów.
W obszernej sali znajdowała się właśnie grupa ludzi, których pełne i wydatne muskały, herkulesowe karki, bezwstydne i zuchwałe oblicza dawały poznać zawodowych szermierzy amfiteatru. Byli tu słynni Lidon, Sporus, Niger, Tetraides. Całą noc przegadali, przypominając swoje walki i triumfy, kłócąc się zawzięcie o przewagę swoich metod szermierskich i nad ranem byli dobrze pijani, a jeszcze nie syci rozmów i wina.
Lidon doszedł do gospodarza i trzepnął go poufale w olbrzymi brzuch, mówiąc:
— Wino, którem nas poisz, Sylenie, mogłoby rozwodnić najgęstszą krew.
Ani żart ani poufałość nie podobały się Burbowi.