Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/49

Ta strona została przepisana.

przysięga dla takich kapłanów, jak ty. Łamiesz ją zwyczajnie.
— Ta jest wcale inną! — wzdrygnął się Kalenus. Mój pan jest wielkim czarnoksiężnikiem; zwąchałby zaraz, żem się wygadał, a on potrafi mścić się i karać.
W tej chwili za drzwiami dał się słyszeć szelest. Ktoś poomacku szukał klamki. Kapłan zakrył głowę kapturem.
— To nic — rzekł Burbo — to niewidma.
Weszła Nidja. Burbo powitał ją przyjaźnie.
— Nie wyspałaś się tej nocy, dziecko. Jesteś blada.
Znużona przysiadła, nie odpowiadając. Niecierpliwie biła nóżką w podłogę. Wreszcie wybuchnęła:
— Panie! możesz mnie bić... grozić mi śmiercią, a więcej nie pójdę w to miejsce bezecne.
— Głupia! to cię zaniosą, czysta westalko! — zaśmiał się szorstko Burbo.
— Wzburzę miasto krzykiem.
— Zawiążę ci usta.
— Odwołam się do władz! — powstała.
Pamiętaj o przysiędze wobec bogów! — rozległ się grobowy głos Kalenusa.
Na ten głos niewidoma zadrżała. „O, ja nieszczęsna!” — zawołała, zalawszy się łzami.
Weszła Stratonika. „Coś uczynił, łotrze, mej niewolnicy? — zwróciła się do męża.
— Spytaj raczej twej niewolnicy, stara czarownico, czemu chce psuć nam interes?
— Przełam jej upór, a usłyszysz tę muzykę! — rzekł kapłan, pobrzękując w worku pieniędzmi.
Nidja upadła Stratonice do nóg:
— Służyłam wam wiernie, matko. Ale za co strącacie mnie w przepaść tej hańby? Gotowam żebrać dla was, być posłuszną we wszystkiem. Ale nie zmuszajcie mnie, nieubłagani, do obecności na tych