Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/55

Ta strona została przepisana.

— Arbacesowi, który zważa tylko na duszę, widok twarzy jest niepotrzebny.
— Właśnie dlatego, że z piękna twarzy odczytuję piękno duszy, pragnąłbym twarz twoją widzieć co dzień... co godzinę! — odparł z mimowolnym żarem.
— Powietrze Pompei i ciebie uczyniło pochlebcą — rzekła z wymuszonem weselem.
— Mniemasz-że, Jono, iż dopiero w Pompei dostrzegłem twoją niezwykłą piękność?
Głos mu drżał. Tłumiona długo namiętność zrywała tamy. Mówił dalej:
„Jest pewna miłość, piękna Greczynko, niepojęta dla lekkomyślnej młodzieży, niezrozumiała dla gminu. Marzył o niej współziomek twych przodków, wychowany w jaskini Plato. Miłość duszy dla duszy! Nie odstręczą jej zmarszczki. Nie odrzuci szpetności. Szuka tylko młodości wzruszeń. Jest udziałem tylko umysłów wyższych. Dać ją może czasem serce napozór surowe i zimne. Taką miłość, Jono, składam na twoim ołtarzu. Możesz ją przyjąć bez zapłonienia.
— Mówisz o przyjaźni! — rzekła w niewinności duszy.
— Precz z tem brzydkiem słowem! — zawołał. Określa ono związki szalonych i rozpustników, Glauków i Klaudjuszów. To, coArbaces czuje dla Jony, nie jest ani miłością, ani przyjaźnią. To nie ma imienia na ziemi.
Czuła się dziwnie pomieszaną tami wyznaniami czułości w ustach mędrca, jakkolwiek nie domyślała się drzemiącego na dnie brudu namiętności. Skierowała rozmowę na inny temat. Rozpytywała o brata. Doznała żywej uciechy, że przyniósł jej dobre o nim wiadomości. Apacides ukoił się w swoich smutkach, poweselał, ożył. On, Arbaces, otworzył mu tajemnice mądrości, ukazał cały majestat bogini Izydy. Młodzieniec nie zawiódł się na przyjaźni swego opiekuna...