— Jesteś dobrą dziewczyną! — rzekł, całując jej rękę.
„Pójdziesz do niej. Ale możesz powrócić tu każdej chwili, jeżeli sobie tego będziesz życzyła. Mój dom będzie ci zawsze chętnem schronieniem. Wreszcie... może kiedyś będzie domem Jony. Zamieszkasz przy nas na zawsze.
Lekkie drżenie przebiegło przez delikatne ciało niewolnicy. Nie odgadł tego. Mówił dalej:
— Pójdziesz do niej. Zaniesiesz jej w wazonie najpiękniejsze moje kwiaty. Weźmiesz lutnię, którą ci podarowałem. Wydobędziesz z niej dla jej ucha najsłodsze dźwięki. Wsłuchasz się, co mówi. Przenikniesz, czemu nagle zamknęła przedemną obojętnie drzwi. Będziesz jej malowała moją miłość. Lecz czyń to tak delikatnie, aby jej nie urazić. Niech się raczej domyśla, jak ją kocham. Bacz, czy westchnie przy dźwięku mego imi nia. Broń mojej sprawy. Czy to potrafisz i zechcesz mi służyć?
— Potrafię i zechcę. Wszakże jestem twoją niewolnicą.
— Nie mów tego. Obdarzam cię wolnością. Jesteś wolną, Nidjo. Przebacz, żem rachował na twoję usługę.
— Ach, obraziłeś się! — wykrzyknęła boleśnie. Zbawco mój, obrońco, przebacz biednej niewidomej. I daj dowód, żeś mi przebaczył, nie cofając swoich rozkazów, którym będę całem sercem powolna.
— Masz wdzięczne serduszko, Nidjo! — rzekł wzruszony i okrył czoło jej pocałowaniami, nie odgadując, jaki płomień w niej zapala.
Udała wesołą.
— A więc wszystko dobrze. Przebaczyłeś. I nie będziesz już mówił o wolności! — prawda? Toć szczęściem dla mnie jest — być twoją niewolnicą. Ale... przyrzekłeś także, że mnie nie ustąpisz nikomu.
— Przyrzekłem!
Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/58
Ta strona została przepisana.