szy zabytek starożytnego snycerstwa, pozostawiając daleko za sobą nawet piękność Wenery florenskiej, niby w zestawieniu z nią ziemską i lichą.
Po odejściu Nidji Jona pogrążyła się w rozkosznem marzeniu. Wzdrygnęła się, że mogła zawierzyć oskarżeniom Arbacesa. Zwiódł ją, czy sam się omylił? To było dla niej tajemnicą. Pragnęła ją przeniknąć. Zamierzyła to uczynić podczas przyrzeczonych na dziś odwiedzin, gdyż, słowa swego niezwykła była łamać. Nie widziała jeszcze powodu do potępienia opiekuna, który dotąd był dla niej szanownym, teraz tylko zagadkowym. Tembardziej drażnił ciekawość. Wyszła i skierowała się ku ponuremu mieszkaniu Arbacesa.
— O posłanniczko, świetniejsza od bogini tęczy, Irys! — sławił w zapale Nidję Glauk, odczytując list po sto razy. Ale jak zdołam przeżyć do jutra?
Kazał jej wielekroć opowiadać szczegóły wrażeń bytności u Jony, zapominając o tem, że niewidoma pobrała je skąpo, — radując się jej opowieścią i nie wiedząc, jak rani jej serce swoją miłością dla innej. Przed wieczorem odesłał ją z nowym listem i wiązanką przepysznych róż do Jony, a sam — ulegając wesołemu nastrojowi — zgodził się na propozycję przechadzki w cieniu świętych gajów i portyków z Klaudjuszem i Lepidusem, którzy przyszli wyrwać z samotności zdziwaczałego ostatnio pozyjaciela. Śmiejąc się pobiegli przez ludne i oświetlone ulice.