Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/63

Ta strona została przepisana.

Tymczasem Nidja, nie zastawszy Jony, z przerażeniem dowiedziała się od służby, iż pani poszła do Egipcjanina.
— Poszła tam pierwszy raz — zapewniała ją niewolnica. Biedna! nie wie nic o słuchach, które chodzą na temat biesiad Arbacesa. Rozmowy westibulu nie dochodzą do perystylu!
Nidja postanowiła ją ratować, ponieważ kochała Glauka więcej, niż siebie. Powróciła doń, a nie zastawszy go w domu, z jękiem padła na krzesło. Trzeba było działać spiesznie, aby wyrwać Jonę z niebezpieczeństwa, którego nie podejrzywała. Przywołała niewolnika.
— Czy Jona nie ma jakiego krewnego w Pompei?
— Owszem, brata Apaecidesa, kapłana Izydy.
Słyszała już to imię i doznała zgrozy tem większej. Była teraz pewna, że Arbaces w bracie i siostrze upatrzył jednako swoje ofiary.
— Brat pojmie. Idę do niego! — rzekła do siebie Wzięła kij, który stanowił jej oporę w wędrówkach po ulicach, których każdy zakręt dokładnie znała pamięcią niewidomej, i pośpieszyła do świątyni Izydy. Miała tym razem nadto przewodnika w niewolniku, któremu Glaukus nakazał stałą opiekę nad nią poza domem. Grubas, któremu o tej porze spać się chciało, poszedł za nią niechętnie.
— Ależ tu nikogo o tak później godzinie niema! — rzekł rozglądając się w świątyni.
— Wołaj! Dniem i nocą jeden z kapłanów czuwa u ołtarzy Izydy.
— W istocie! Jest ktoś w białej odzieży za posągiem.
— Kto mnie woła? — zapytał słaby głos na okrzyk niewolnika.
— Osoba, która przyszła objawić wyrocznie jednemu z waszego zgromadzenia, Apaecidesowi — rzekła Nidja.