Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/64

Ta strona została przepisana.

— Jestem nim! — zbliżył się do niej.
— Chociaż poznaję twój głos, przysięgnij, że jesteś Apaecides.
— Przysięgam na bogów, na tę wzniesioną prawicę i na księżyc. Ale skąd znasz mnie, gdy jam ciebie nigdy nie widział?
— Słyszałeś głos mój, śpiewający na biesiadach śmierci u Arbaceesa. Wszak znasz je?
— O, znam!... Z czem przyszłaś do mnie?
— Zapytać, czy zezwoliłbyś, aby siostra twoja była biesiadniczką Arbacesa?
— Jak śmiesz stawiać mi tak niegodne pytanie!
— Bowiem jest nią w tej chwili.
Skoczył ku niej blady i drżący:
— Był-że by tak zuchwały?! Dziewczyno, jeżeli skłamałaś, rozerwę cię na sztuki.
— Rzekłam prawdę. Jest tam po raz pierwszy. Dopełniłam swojej powinności. Teraz ty pełnij swoją.
— O, Nemezys! Kara twoja jest zasłużoną! — porwał się za głowę.
Ochłonął... Narzucił wielki płaszcz, który ukrył jego świętą odzież. Idąc przez osamotnione ulice w towarzystwie milczącej swojej towarzyszki, zgrzytał zębami i mruczał:
— Jeżeli bogów niema, to zawsze-ć jest bogini: Zemsta!




ROZDZIAŁ XII.
Egipcjanin rozmawia ze sobą samym. Jona w domu Arbacesa. Pierwszy znak wściekłości strasznego nieprzyjaciela.

Cofnijmy się o kilka godzin wstecz. O świcie tego dnia, który Glauk oznaczył białym kamieniem,