Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/7

Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ I.
Dwaj eleganci spotykają na spacerze w Pompei niewidomą kwiaciarkę, modną piękność i egipskiego Kapłana Arbacesa.

Młody patrycjusz, odziany w tunikę, spadającą z ramion rozkosznemi fałdami, zatrzymał na ulicy człowieka średniego wieku:
— Dokąd tak spieszysz, Djomedzie?
— Do kwestora, z ważnym interesem, Klaudjuszu.
— Czy zobaczymy się dziś na wieczerzy u Glauka?
— Nie! nie zaprosił mnie. Żałuję, boć nikt w Pompei nie wydaje tak dobrych uczt, jak on.
— Zapewnie! szkoda tylko, że nie jest Grekiem w dawnym stylu. W obawie zawrotów głowy szczędzi wina.
Djomedes uśmiechnął się złośliwie:
— Sądzę, że nie tyle mu chodzi o głowę, co o samo wino. Mimo rozrzutność, nie zdaje się być tak bogatym, jak pysznie się mieni.
— Ba! kiedy mu zbraknie sestercyj, postaramy się o innego Glaukusa — odparł Klaudjusz wesoło.
— Zgrywa się także w kości...
— To nic! dopóki ma za co nas ugaszczać, kochamy go.
— Swietnie-ś to rzekł Klaudjuszu. Mam nadzieję, ze i mnie pokochasz, kiedy zobaczysz moją piwnicę. Pozwolisz, że cię kiedyś do niej zaproszę.
— Owszem. A nie poszedłbyś ze mną do kąpieli teraz?
— Nie mogę. Śpieszę. Żegnaj. Vale!