słów. Na schyłku dni, odkrywszy, że. lubieżność nie daje pełni szczęścia, chciał pokochać — chciał nadto być kochanym i gonił za miłością, która uciekała przed nim przez całe życie, trawione w uciechach zmysłowych i mękach myśli. Nagle spostrzegł, że młodość upędza się za młodością, jak heliotrop za słońcem — że Jona lgnie do Glauka — doznał ukłucia kolca zazdrości. Zawiść zażegła iskrę namiętności, która już nie potrafiła roztropnie ważyć i czekać. Jeszcze myślał o duszy i sercu Jony, ale już postanowił zdobyć przedewszystkiem ciało — stworzyć rzecz niecofnioną. Gwiazdy groziły mu śmiercią. Śpieszył tedy wypełnić stale marzenie — przed zgonom nazwać się małżonkiem Jony.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wysoki etjopski niewolnik uśmiechnął się, otwierając Jonie i dając znak, aby poszła dalej. Szła twożna, podobnie, jak brat, zaniepokojna złowieszczemi twarzami tebańskich potworów u wnijścia. W środku sali spotkał ją Arbaces w ceremonialnej szacie, okryty drogiemi kamieniami, na którą rzucały łagodne matowe światło lampy, umieszczone u sufitu z kości słoniowej.
— Piękna Jono! to twój oddech napełnił tę salę wonnością — rzekł.
— Nauczyłeś mnie gardzić pochlebstwami — odparła. Czy chcesz zepsuć swoją naukę?
Zmieszał się. Zmienił temat rozmowy. Oprowadził ją po wszystkich komnatach swego domu. Jakkolwiek przywykła do wytworności miast Kampanji, Jona była uderzona tem nagromadzeniem skarbów i arcydzieł sztuki. Były tu posągi, przewiezione z Grecji. Kosztowne drzewo lśniło od złotych ozdób. Owdzie przechodzili między rzędami niewolników, którzy, przyklękając, ofiarowywali jej naramienniki, klejnoty, łańcuchy. Odrzucała je z uprzejmym uśmiechem: