się mieszkańcy, którzy wybiegli z domów. Co się stało?!... Po szesnastu latach zdradliwa ta ziemia odzywała się groźnym głosem ponownie... Szczęściem, huk przeminął; ziemia trwała znowu w swoich posadach.
Na trawniku w cieniu aloesów znaleźli młodą niewidomą, zalaną gorzkiemi łzami.
— Opłakałam już was i całe miasto — rzekła naiwnie.
Nazajutrz już o wczesnej godzinie tłumy pracujących i próżniaków zapełniły Forum. Pompejanie, jak mieszkańcy dzisiejszego Paryża, lubili spędzać życie na ulicy, i gmachy publiczne stanowiły ich prawdziwe mieszkanie. Ale dziś panowało ożywienie większe, niż zwykle, gdyż udzielano sobie uwag na temat wczorajszego trzęsienia ziemi i opowiadano przeżyte wrażenia. Wekslarze, kupcy i żeglarze gromadzili się przy sklepach. Urzędnicy sądowi, adwokaci, patroni i klienci w długich togach zbiegali się, cisnęli się pod doryckiemi kolumnadami gmachu sprawiedliwości. U portyków świątyni Jowisza rozstępowały się tłumy, przepuszczajęc senatorów. Obstępowano posągi Kaliguli i Cycerona i wodotryski, spacerowano pod łukiem triumfalnym, tłoczono się przed Panteonem. Owdzie pracowały młoty rzemieślników przy budowli, która nie doczekała się wykończenia. Gdzieindziej rozlegały się okrzyki przekupniów, lub piski żebrzących.
Jakiś człowiek lat pięćdziesięciu, z głową łysą,