dących przez ogród do kaplicy Izydy, gdzie odbywały się bezecne biesiady.
— Jakże uniknęłaś sama niebezpieczeństwa, piękne dziecię? — spytała po cichu Jona.
Nidja zapłonęła rumieńcem.
— Jestem dzieckiem i niewolnicą. Wzgardzeni są bezpieczni. Grałam i śpiewałam u Arbacesa. Widziałam tam brata pani. Ale on nie pamiętał drogi. Był tam tylko raz... i oszołomiony.
Na wspomnienie brata Jona posmętniała. Wczoraj pożegnał ją tak raptownie. Czuła, że gryzie go tajna zgryzota.
— Patrz, jak spokojnie wiszą te obłoki na niebie — ozwał się Glauk, pragnąc rozpędzić chmurkę na czole Jony. Jaka pogoda panuje w naturze. Trudno uwierzyć, że ziemia trzęsła się nocy dzisiejszej pod naszemi nogami.
— Dziw! Ja tego nie czułam wcale. Byłam poprostu nie przytomna! — rzekła Jona.
— A jednak wstrząs był silniejszy, niż przed szesnastu laty. Tak mówią starzy rybacy, zamieszkujący w dolinie Wezuwjusza. Zdaje się, że w królestwie Plutona odbywają się jakieś przemiany. Srożą się ogniste duchy podziemne. A ty, Nidjo, czy odczułaś trzęsienie ziemi w tem miejscu, gdzieśmy cię znaleźli?
— Tak. Ziemia gwałtownie zafalowała. Sądziłam, że to Arbaces w złości na was czarami wstrząsnął całe miasto. Jest wielkim nekromantą — mógł dać rozkaz umarłym.
— Jesteś przesądna, Nidjo. Wierzysz w czary. Zadrżałaś nawet w tej chwili. Zaniepokoiłaś Jonę. Weź lirę i zaśpiewaj nam coś wesołego.
Nidja uderzyła w struny i zanuciła, lecz pieśń jej była melancholijna. Niewidoma odczuwała, że Glaukus śledzi najlżejszą chmurkę na twarzy ukochanej i serce jej mimowoli ściskało się zazdrością.
— Śpiew twój jest dziś smutny — rzekł Glaukus.
Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/80
Ta strona została przepisana.