świętą tradycję, naszą uszczęśliwiającą łatwowierność zaludniającą każdy kąt świata bożkami i płodzącą arcydzieła sztuki — powinniśmy pielęgnować wbrew ponurym przesądom Nazarejczyków!
Apaecides doznawał męki w skrytości ducha. Nie był jeszcze na tyle utwierdzony w wierze, aby potrafił dogmatycznie zaprzeczyć sofizmom siostry. Ale już tak pragnął wiary, że uporczywy poganizm siostry drażnił go mimowolnie. Zarazem przerażał się myślą, że ta piękna i mądra, tak poetycznie mówiąca poganka skazana być może na męki piekła, jeżeli nie pozna łaski.
— Czyżby to czułe serce przeznaczone było na wieczne męczarnie? — zapytał w głos.
Zaśmiała się nienaturalnie. Zdjął ją lęk, że brat jej popadł w moc obłędu. Uczyniła znak pogański, odżegnywujący złe uroki. Rozdrażniła go tem bardziej jeszcze. Zerwał się do odejścia. Lecz ona tak serdecznie spojrzała mu w oczy z siostrzanym wyrzutem: Już odchodzisz? Dopiero-ś przyszedł! — że ucałował ją czule ze łzami. Wszakże zostać dłużej nie chciał — nie mógł.
— Żegnam cię siostro! — rzekł na progu. Gdy zobaczymy się znowu, może już niczem będziesz dla mnie. Wybacz mi zgóry. Weź to pocałowanie, jako wspomnienie dzieciństwa teraz, gdy... węzeł połączenia ma się między nami rozerwać na wieki.
Odszedł smutny. Bolał zwykłem a okrutnem udręczeniem pierwotnych chrześcian — tem, że nawrócenie rozłączało ich z najbliższemi osobami. Ale zysk był w tem, że w swojem oderwaniu od reszty świata tem mocniej spajali się członkowie gminy, kującej Słowo Boże.
Nidja milczała. Zasłyszała ledwo koniec rozmowy, która była zbyt mądrą dla jej dziecinnego pojęcia. Natomiast Jona była wstrząśnięta i przerażona. Glaukus zastał ją we łzach.
Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/90
Ta strona została przepisana.