Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/99

Ta strona została przepisana.

— Rada nieskuteczna wobec zaślepionego miłością dla innej.
— Dowiedz się, piękna nieznajoma, że miłosne napoje nie znajdą się w liczbie owoców mej pracy i wiedzy.
— W takim razie przyjmij moje pożegnanie! — cofała się ku drzwiom.
— Wstrzymaj się! — zawołał, ulegając jej powabowi — może potrafię ci pomódz, jeżeli okażesz mi otwartość. Czy jesteś niezamężną, jak wskazuje twój ubiór?
— Tak jest.
— Chcesz uwieść bogatego kochanka?
— Jestem bogatsza od tego, który mną wzgardził.
— I możesz kochać tego, który odrzucił... ciebie?!
— Nie wiem, czy go kocham, czy nienawidzę. Chcę go widzieć u stóp swoich!
— Duma godna kobiety. Zawierz mi jego imię.
— Nie zdradź mnie. Jest to pewien szlachetny Ateńczyk, zamieszkały w Pompei i cieszący się sławą piękności u kobiet.
— Glauk! — wykrzyknął.
— Tak, zgadłeś jego imię, czarnoksiężniku.
Zapadł w milczenie. Coś ważył w myślach.
— Młoda dziewico! — ozwał się do oczekującej z natężeniem — prośba twoja wzruszyła mnie i chcę ci pomódz. Sam nie trudnię się temi fraszkami, lecz znam kogoś... U stop Wezwujusza, mniej niż o milę od miasta, mieszka czarownica, która zbiera na nowiu pod złowieszczą rosą zioła, mogące sokiem więzić miłość na zawsze. Udaj się do niej i rzeknij, że przysyła cię Arbaces.
— Jest to droga zbyt odległa i niebezpieczna dla młodej dziewczyny samej. A dodrej sławy swojej nie chcę powierzyć nieznajomym przewodnikom.