czynił. Pojmował teraz przestrach barona, jaki ogarnął go za przyjazdem brata.
Pewnego razu V. sam jeden, otoczony aktami, siedział w sali sądowej, gdy wszedł Hubert poważniejszy niż zwykle, i rzekł prawie smutnym głosem:
— Przyjmuję ostatnią propozycyę brata: postaraj się pan, abym dwa tysiące frydrychsdorów jeszcze dziś mógł otrzymać, gdyż w nocy odjeżdżam konno... sam jeden...
— Z pieniędzmi? — zapytał V.
— Masz pan słuszność, — odrzekł Hubert, — wiem co chcesz powiedzieć..., wielki to ciężar. Lepiej więc daj mi je pan w wekslu na Izaaka Lazarusa w K. Dziś jeszcze tam jadę. Coś mnie stąd widocznie wypędza. Stary musiał tu zakląć jakieś złe duchy.
— Czy mówisz, panie baronie, o ś. p. ojcu swoim? — zapytał V. poważnie.
Usta Huberta zadrżały, schwycił się za poręcz krzesła, bo inaczejby upadł; wkrótce jednak oprzytomniał i zawołał:
— Dziś zatem... panie justycyaryuszu!.. — udał się nie bez wysilenia ku drzwiom i wyszedł.
— Przekonał się, że tu łudzić się nie
Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 01.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.